Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Absolwenta misja (nie)możliwa .
  • Ostatnia zmiana 11.03.2016 przez Medyk Białostocki

    Absolwenta misja (nie)możliwa

    Dyrektor „Śniadecji” Cezary Ireneusz Nowosielski to absolwent Wydziału Farmaceutycznego naszego uniwersytetu. Zaczynał od pracy w aptece. Po drodze kierował szpitalem w Siemiatyczach. Teraz stanął przed arcytrudną misją wyciągnięcia Szpitala Wojewódzkiego z kłopotów finansowych.

    Katarzyna Malinowska-Olczyk, Wojciech Więcko: Pół roku temu objął Pan funkcję dyrektora Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego im. Jędrzeja Śniadeckiego w Białymstoku. Jak wygląda obecnie sytuacja szpitala?

    Dr Cezary Ireneusz Nowosielski urodził się w Krynicy-Zdroju, do Białegostoku przyjechał studiować medycynę. Jest absolwentem Wydziału Farmaceutycznego na kierunku farmacja apteczna (rocznik 1997). Po studiach pracował w aptece, był też współwłaścicielem aptek. Później pracował jako doradca w amerykańskiej firmie, zajmującej się produkcją sprzętu farmaceutycznego. Był współtwórcą portalu medycznego. W latach 1998 - 2006 pełnił funkcję wiceprezesa oddziału Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego w Białymstoku, a w latach 2003 - 2005 wiceprezesa Okręgowej Rady Aptekarskiej w Białymstoku. Posiada stopień naukowy doktora nauk medycznych w zakresie biologii medycznej oraz specjalizację pierwszego stopnia w zakresie farmacji aptecznej. Ponadto ukończył studia podyplomowe na kierunku zarządzanie w SGH w Warszawie. W 2011 r. został powołany na stanowisko dyrektora Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Siemiatyczach.

    Cezary Nowosielski: - Mamy zobowiązania w wysokości około 100 mln zł. Sytuacja jest w miarę stabilna, ponieważ wszystkie kredyty udało się nam skonsolidować. Dzięki temu zostało obniżone oprocentowanie i zmniejszyła się rata kapitałowa. Mamy nadzieję zamknąć rok na „zero” albo z bardzo niewielką stratą [rozmawiamy na początku stycznia - red.]. Jest trudno, ale stabilnie.

    Czy ma Pan jakiś pomysł na wyprowadzenie szpitala z długów?

    - Pomysłów mam wiele, jednak należy pamiętać, iż szpital musi realizować swoje podstawowe zadanie: skutecznie leczyć pacjentów. Pomysły na poprawę sytuacji są ściśle związane z finansowaniem, czyli zwiększeniem kontraktu z NFZ. Od czterech lat na tym samym poziomie pozostaje wartość punktu, z kolei procedury są źle wycenione. Tymczasem w ostatnich latach w szpitalu dużo się zmieniło. Przybyło sporo specjalistycznego sprzętu, a nowoczesne technologie - jak powszechnie wiadomo - są kosztowne w utrzymaniu. Uruchomiono nowy blok operacyjny, dział diagnostyki obrazowej oraz sterylizatornię. Właśnie kończą się okresy gwarancyjne i za wszystkie przeglądy aparatury będącej na wyposażeniu tych jednostek będziemy musieli płacić sami. Nowoczesne urządzenia to również wyższe rachunki za energię elektryczną. Przykład z ostatniej chwili: rezonans magnetyczny. Jego obsługa w skali miesiąca to rachunek za prąd o 10 tys. zł większy. Również nowoczesna sterylizacja spowodowała, iż niektórych narzędzi już nie można poddać temu procesowi i musimy przejść na sprzęt jednorazowy. A to nie są tanie produkty. Te wszystkie elementy muszą być brane pod uwagę przy wycenie punktu. W przeciwnym razie będziemy stali w miejscu. I tak się obecnie dzieje.

    Czekamy na mapę potrzeb zdrowotnych województwa podlaskiego (do 1 kwietnia 2016 r. ma powstać mapa na okres 30 czerwca 2016 – 31 grudnia 2018 - red.). Mam nadzieję, iż szpital wojewódzki zostanie we właściwych zakresach uwzględniony na miarę posiadanego potencjału - zaplecza kadrowego i aparatury. Mam też nadzieję, iż w tzw. systemie będzie więcej pieniędzy na ochronę zdrowia.

    Ale za płotem ma Pan konkurencję. Nie boi się Pan szpitala klinicznego?

    - Ta konkurencja w rzeczywistości oznacza tylko i wyłącznie walkę o te same pieniądze z NFZ. Na co dzień ona nie istnieje. Przeciwnie. Jestem przekonany, iż te szpitale powinny się uzupełniać i ze sobą współpracować. Jeden bez drugiego nie byłby w stanie sprawnie funkcjonować. Mamy podobną bazę łóżkową, choć mniejszy kontrakt. Gdyby nie było szpitala wojewódzkiego, to szpital kliniczny - mówiąc kolokwialnie - zapchałby się, ponieważ nie jest w stanie przyjąć wszystkich pacjentów. W naszym szpitalu gros hospitalizowanych stanowią chorzy wysyłani przez jednostki powiatowe z różnych powodów: braku miejsc, odpowiedniej specjalistycznej aparatury czy też wyspecjalizowanej kadry. Zatem, ta konkurencja to bardziej kooperacja ukierunkowana na wymierne efekty.

    Z okna swojego gabinetu (mieści się w budynku administracji - red.) widzi Pan jak szpital - jego część tuż obok Plant - rozbudowuje się. Z czego Pan się najbardziej cieszy?

    - Ta inwestycja jest bardzo ważna. Niedługo przeniosą się tam dwa oddziały zabiegowe: laryngologia i okulistyka, które będą korzystały z mieszczącego się tam nowoczesnego, siedmiosalowego, nie do końca jeszcze wykorzystanego, bloku operacyjnego. Tym samym zwiększy się liczba zabiegów wykonywanych na bloku i obniżą się koszty funkcjonowania bloku i pośrednio wpłynie na poprawę kondycji finansowej całego szpitala.

    Czy po tej przeprowadzce oddziałów laryngologii i okulistyki, po tej stronie ul. Skłodowskiej, gdzie jest również USK, zostaną jedynie oddziały niezabiegowe?

    - Nie tylko. Jest już neurologia i rehabilitacja (przeniesiona ze zburzonej tzw. rotundy - red.), a do budynku dawnej pediatrii (vis á vis filharmonii - red.) po zakończeniu drugiej, równolegle prowadzonej inwestycji, przeniesione zostaną wszystkie oddziały z ul. Warszawskiej, czyli ginekologia, położnictwo i neonatologia. Obie budowy mają skończyć się jeszcze w tym roku.

    Pacjenci będą mogli liczyć na lepsze warunki?

    - Zdecydowanie tak. Sale będą dwu- lub trzyosobowe, wszystkie z węzłem sanitarnym. Na tym budynku umieszczone jest również lądowisko dla pogotowia lotniczego.

    Czy nie uważa Pan, że budowanie drugiego lądowiska w centrum miasta, w sytuacji, kiedy dosłownie dwieście metrów dalej (w USK - red.) już takie funkcjonuje, to wyrzucanie pieniędzy w błoto?

    - To była decyzja moich poprzedników. Jednak trzeba pamiętać, iż zgodnie z przepisami w szpitalach, w których funkcjonują SOR-y, jest określony dokładny czas, jaki może upłynąć od momentu wylądowania śmigłowca z pacjentem do czasu przekazania chorego do SOR. W naszym przypadku, kiedy pacjent „lądowałby” w USK te normy nie byłyby spełniane. W tej lokalizacji i przy takim rozwiązaniu komunikacyjnym nie jest możliwe osiągnięcie wymaganego przepisami prawa czasu. Z tego co wiem, były nawet wysyłane pisma do Ministerstwa Zdrowia z wnioskiem o zgodę na odstępstwo od tych norm, ale niestety takiej zgodny szpital nie otrzymał. Na pewno lepiej byłoby, a na pewno taniej, gdybyśmy mogli korzystać z sąsiedniego lądowiska.

    Administracja zostanie w tym samym miejscu?   

    - Administracja zajmie pomieszczenia, w których obecnie mieszczą się poradnie, te z kolei będą przeniesione do nowego budynku. W miejscu po budynku administracji planowany jest kolejny nowy obiekt, który z jednej strony będzie łączyć się z budynkiem starej chirurgii, obecnie neurologii, a z drugiej strony z przeniesionym pionem ginekologiczno-położniczym. Mieścić się tu będzie centrum diabetologiczne.

    Kiedy by miało powstać?

    - Wtedy, kiedy będą na to fundusze. Już wiemy, iż w 2016 roku samorząd województwa nie przewiduje sfinansowania naszych nowych przedsięwzięć, będą jedynie środki na dokończenie już rozpoczętych inwestycji.

    A co z Zakładem Pielęgnacyjno-Opiekuńczym, który funkcjonuje w budynku dawnej chirurgii dziecięcej przy ul. Wołodyjowskiego? Czy ten pomysł Pana poprzedników się sprawdził?

    - To zależy. W ZPO przebywa 74 pacjentów, w tym czterech pacjentów wentylowanych mechanicznie. Na wolne miejsce w zakładzie trzeba czekać około pół roku. Takie są potrzeby. Niestety, jeśli chodzi o finanse, to ZPO nie bilansuje się. NFZ opłaca wyłącznie świadczenia medyczne, natomiast pozostałe koszty związane z utrzymaniem i opieką nad pacjentem pokrywane są z opłat pobieranych od przebywających w ZPO w wysokości 70 procent ich dochodu. Z uwagi na fakt, iż nasi podopieczni mają zazwyczaj niskie emerytury i renty, to pobierane opłaty nie pokrywają wszystkich kosztów utrzymania. Z kolei zakład, jako jednostka publiczna, nie może korzystać z żadnych dopłat (w prywatnych domach opieki pacjenci muszą płacić około 3-4 tys. zł miesięcznie - red.). Gdybyśmy chociaż mogli w pierwszej kolejności przyjmować do ZPO pacjentów z naszego szpitala, którzy nie kwalifikują się już do dalszej hospitalizacji, a wymagają jeszcze opieki medycznej czy rehabilitacji. Niestety. Do zakładu obowiązuje jedna kolejka pacjentów z miasta i ze szpitala.

    A jeśli chodzi pracowników to czy w tym roku będą mogli liczyć na podwyżki lub premie?

    - Dług, który ma szpital, determinuje wszystko. Nie możemy zaciągać zobowiązań, na które nas nie stać. W ubiegłym roku podpisaliśmy porozumienie ze Związkiem Zawodowym Pielęgniarek i Położnych, który zawiesił protest. W tak zwanym międzyczasie pielęgniarki otrzymały podwyżki z Ministerstwa Zdrowia, ale już propozycja kontraktu z NFZ na ten rok w porównaniu do roku ubiegłego jest mniej więcej o taką kwotę mniejsza. Zatem w tej sytuacji nie możemy planować podwyżek. Musimy utrzymać wydatki szpitala na takim samym poziomie.

    A zwolnienia?

    - Nie, zwolnień nie planuję. Wiadomo, że pielęgniarek jest za mało. Szpitale wprost podkupują sobie średni personel i rywalizują ze sobą o tych pracowników.  Oczywiście, są w szpitalu nierentowne komórki i należy zastanowić się nad ich funkcjonowaniem. Myślę jednak nad systemem motywacyjnym, który skutecznie zachęci pracowników do autentycznego zaangażowania się w zakres wykonywanych obowiązków.

    Szpital już od ponad 10 lat ma ten przysłowiowy garb w postaci 100 mln długu. Czy są w ogóle jakieś perspektywy, że kiedyś wyjdzie na prostą?

    - Mam tę świadomość, iż stumilionowy dług nie zniknie z dnia na dzień. Jednak w sytuacji, w której szpital spłaca raty kredytów, nie zaciąga nowych zobowiązań, a przy tym bilansuje się, to można mówić o jakiejś perspektywie. Przy czym trudno wchodzić w szczegóły, jednak nadzieja na lepsze jutro istnieje.

    Rozmawiali: Katarzyna Malinowska-Olczyk, Wojciech Więcko

     

     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.