Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Lekarz bez granic.
  • Ostatnia zmiana 24.07.2014 przez Medyk Białostocki

    Lekarz bez granic

    Afryka daje inną perspektywę, uczy życia - mówi dr Marcin Bierć, absolwent UMB. Na co dzień pracuje w Stuttgarcie. A swoje dwa ostatnie urlopy spędził lecząc, jako wolontariusz, mieszkańców Afryki.



    Zanim zaczęła się jego przygoda z Afryką, były lata nauki w Białymstoku. Liceum, a następnie wydział stomatologii UMB. Potem rozpoczął pracę w zakładzie chirurgii stomatologicznej, zaczął doktorat i… studia na wydziale lekarskim (twierdzi, że po to, by w przyszłości być lepszym chirurgiem szczękowo-twarzowym, co zawsze było jego marzeniem). I wtedy przeszkodą okazał się lekarski dentystyczny egzamin państwowy.

    Co do marzeń, to chciałbym założyć rodzinę, być dobrym człowiekiem i zwiedzić do końca świat

    - Kiedy kończyłem stomatologię, nie trzeba było zdawać LDEP-u - opowiada. - Potem rozpocząłem doktorat i równocześnie studia na kierunku lekarskim. A po pięciu latach, kiedy chciałem już rozpocząć specjalizację, okazało się, że muszę zdawać LDEP. Zdałem ten egzamin, choć znacznie gorzej od osób, które świeżo ukończyły stomatologię. I właściwie nie miałem szans na specjalizację. Uważałem, że to jakiś absurd, że mam się przez pół roku uczyć rzeczy, które nie są mi do niczego potrzebne, jedynie po to, żeby zdać jakiś egzamin.
    Niemcy, Stuttgart
    Wtedy - w 2010 roku - pojawiła się oferta stypendium w Niemczech, w Stuttgarcie. Po zakończeniu rocznego pobytu posypały się propozycje pracy i to aż z czterech niemieckich szpitali. Dr Bierć wybrał szpital Katharinenhospital w Stuttgarcie, tam gdzie był na stypendium. Dostał etat szpitalny i z automatu możliwość rozpoczęcia specjalizacji. Pracuje w Klinice Chirurgii Szczękowo-Twarzowej, Chirurgii Plastycznej i Centrum Implantów. To największa nieuniwersytecka klinika w Niemczech. Co ciekawe są tam dwie poradnie i dwa oddziały, a pacjenci są kwalifikowani ze względu na posiadane ubezpieczenie.
    - W Niemczech jest inny system ubezpieczeń - tłumaczy dr Bierć. - Pacjenta, który przychodzi do szpitala, w pierwszej kolejności pyta się o ubezpieczenie: czy ma prywatne czy państwowe. Ci z ubezpieczeniem prywatnym mogą liczyć na wizytę czy operację u profesora lub jego asystentów, najwyższej klasy specjalistów. Pacjentom z ubezpieczeniem publicznym przysługuje jedynie leczenie przez zwykłych doktorów, pod okiem specjalistów.
    W sumie na tych dwóch oddziałach jest prawie 70 łóżek, cztery sale operacyjne. Podobnie jak w Polsce lekarze z kliniki operują pacjentów z nowotworami, po urazach czy też z wadami wrodzonymi. Przeprowadzają również zabiegi rekonstrukcyjne. Dr Bierć przyznaje, że teraz - po czterech latach pobytu - czuje się tam już dobrze. Początki nie były jednak łatwe, szczególnie jeśli chodzi o znajomość języka.
    - Kiedy wyjechałem na stypendium, niemieckiego wcale nie znałem perfekcyjnie - wspomina. - Często było tak, że po wizycie pacjenta pielęgniarki dyktowały mi, co mam napisać w karcie chorobowej, bo nie za bardzo to umiałem. Miałem wszędzie ponalepiane tysiące małych karteczek. Potem już weszło mi to w krew i wypisy robiłem z automatu. Teraz, choć nie jestem wciąż doskonały w niemieckim, nie mam już żadnego problemu z porozumiewaniem się.
    Statek jak utopia

    Każda z osób pracujących na statku jest na zasadach wolontariatu i płaci za swój przyjazd i pobyt. Przelot - 1200 euro, a koszt utrzymania na statku- 350 dolarów

    Plusem pracy w Niemczech, oprócz stabilności, jaką daje praca, jest również dłuższy urlop. Ustawowo przysługuje 30 dni roboczych rocznie. W szpitalu jest jednak możliwość odebrania nadgodzin w formie pieniędzy, ale też jako dni wolnych. Zawsze w „zapasie” można mieć 100 nadgodzin, które w każdej chwili można odebrać jako wolne. Dzięki takiemu systemowi pracy, w Niemczech bardzo popularna wśród lekarzy jest działalność w ramach wolontariatu, np. w krajach trzeciego świata.
    Dr Bierć początkowo myślał, by zasilić szeregi organizacji „Lekarze bez granic”. Problem w tym, że tam raczej wyjeżdża się na dłuższy czas. A on nie miał jeszcze zbyt dużo urlopu. Ktoś wspomniał mu o statku organizacji humanitarnej Mercy Ships, który od 30 lat pływa po wschodnim wybrzeżu Afryki, zapewniając pomoc szpitalną jego mieszkańcom. Wrzucił hasło do internetu, poczytał i wysłał aplikację wraz z koniecznymi dokumentami.
    - Osiem tygodni czekałem na odpowiedź - wspomina. - W sumie to byłem pewny, że się nie uda, bo nie jestem specjalistą. Nie wiem, co zdecydowało, ale zostałem zakwalifikowany.
    Pod koniec lutego dr Bierć poleciał do Kongo, do Pointe Noire, gdzie od kilku już miesięcy cumował statek Afrika Mercy. Został przydzielony do dwuosobowego zespołu, pracował razem z szefem chirurgii szczękowej z Kopenhagi.
    - Wszystko jest tam świetnie zorganizowane - opowiada. - Statek cumuje w jednym miejscu około 10 miesięcy. Jednak zanim przypłynie, wszystko jest przygotowywane na jego przybycie. Wcześniej wysłannicy Mercy Ships robią screening. Średnio zgłasza się około 8-10 tys. pacjentów. Są kwalifikowani na zabiegi. Potem otrzymują informację, kiedy mają się zgłosić na badania i operacje. Zanim statek zawinie, podpisywane są umowy z rządem, wyznaczane jest miejsce, gdzie będzie cumować, przydzielana jest ochrona.
    Pływający szpital

    MS Africa Mercy

    Statek MS Africa Mercy to największy pływający szpital na świecie wykorzystywany przez pozarządową międzynarodową organizację charytatywną Mercy Ships. Mierzy 152 metry długości i 23,7 metrów szerokości. Od maja 2007 niesie pomoc medyczną Afrykanom. Dysponuje sześcioma salami operacyjnymi, tomografem komputerowym, laboratorium i salą chorych z 78 łóżkami wraz z salą intensywnej opieki medycznej.

    Sam statek to supernowoczesny szpital na wodzie. Jest tam klimatyzacja, świetnie wyposażone sale operacyjne, sale intensywnej terapii, nowoczesne urządzenia do diagnostyki, takie jak choćby tomografia komputerowa. Ponadto, jak podkreśla dr Bierć, jest tam niesamowita atmosfera. Każda z osób pracujących na statku jest na zasadach wolontariatu. Dr Bierć nie dość, że musiał wziąć urlop z pracy, to jeszcze zapłacić: za przelot - 1200 euro, a za pobyt - 350 dolarów. Oprócz niego na statku było 400 osób, w tym m.in. czterech anestezjologów, trzech chirurgów szczękowych, dwóch okulistów, jeden chirurg ogólny i jeden chirurg plastyk.
    - Każdy jedzie tam, by pomóc - opowiada. - Bez nerwów, pośpiechu. Wszystko jest zaplanowane i działa jak w szwajcarskim zegarku.
    Na statku wykonywane są zabiegi z chirurgii szczękowej i plastycznej, okulistyki, ortopedii i chirurgii ogólnej. Medycyna w Afryce jest na niskim poziomie. Na całe Kongo (ok. 4,5 mln ludzi - red.) jest tylko dwóch czy trzech specjalistów z chirurgii szczękowo-twarzowej. Ponadto leczenie kosztuje, często na operację jednej osoby składa się cała rodzina. A na statku wszystko jest za darmo. Tak więc pacjenci, którzy tu trafiają, często są w zaawansowanym stadium choroby.
    - Takich nowotworów, które tam operowaliśmy, w Europie prawie się już nie spotyka - przyznaje. - Choć i w Niemczech miałem przypadek, że trafił pacjent z tak zaawansowanym nowotworem, że nie mógł już jeść ani połykać. Pół roku wcześniej był zdiagnozowany i zakwalifikowany do leczenia. Ale się nie zgłosił. Jednak w Afryce tych przypadków zaawansowanych było bardzo dużo. Często rodzina decyduje o tym, czy warto leczyć, a i miejscowi szamani też mają dużo do powiedzenia.
    Ebola krzyżuje plany
    Obecnie statek wypłynął z Kongo na dwumiesięczny remont - na Teneryfę. Kolejnym punktem miała być Gwinea. Wszystko zostało już przygotowane na przybycie statku. Niestety ostatnio wybuchła tam epidemia wirusa Ebola i rejs został wstrzymany. Zapadła decyzja o wysłaniu statku do Beninu. Dr Bierć wysłał już aplikację i czeka na potwierdzenie. Póki co, korzystając z tego, że jeszcze zostało mu kilka dni urlopu, zamiast na wakacje pojechał na 10 dni do… Kamerunu. Trafił do wiejskiego szpitala w głębi lądu prowadzonego przez Cameroon Baptist Convention. To jeden z lepszych szpitali w tym kraju. Od lat w placówce działa organizacja Pan African Academy of Christian Surgeons. Założona wiele lat temu przez Amerykanów organizacja działa w dziewięciu krajach Afryki i prowadzi profesjonalny trening specjalizacyjny dla chirurgów.
    - Zwróciłem się do tej organizacji z gotowością pomocy - mówi. - I chyba fakt, że wcześniej byłem na statku, zadecydował, że ponownie zostałem przyjęty, choć nie mam specjalizacji. A może też dlatego, że pracujący tam laryngolog potrzebował chirurga szczękowego do pomocy? Dopiero w Kamerunie widziałem olbrzymią biedę, zupełnie inny świat. Tam już nie było tak bezpiecznie jak na statku. Do szpitala musiałem jechać sześć godzin przez cały ląd. Byłem tylko wśród czarnych. Z drugiej strony oni zapraszali mnie do domu, mogłem poznać ich kulturę, zwyczaje, spróbować lokalnej kuchni. Mogłem zobaczyć tę prawdziwą Afrykę. W szpitalu chyba spodobało się to, co potrafię i jak operuję, bo już zaproponowano mi, bym jeszcze wrócił i pewnych rzeczy ich nauczył. Być może w październiku polecę tam znowu.
    Odnaleźć siebie
    Rozmawiając z dr. Bierciem widzę, że Czarny Ląd zachwycił go. Choć dopiero wrócił, już po głowie chodzi mu Kamerun i Kenia:
    - Afryka daje inną perspektywę, uczy życia. Po tych dwóch wizytach w końcu mam spokój w głowie, pewne rzeczy mi się poukładały, wyklarowały. Dawałem dużo z siebie, ale też dużo otrzymałem, dużo się nauczyłem. W Afryce mogłem też w końcu odnaleźć samego siebie. Tam każdy musi dużo od siebie wymagać. Byłem zdany sam na siebie, a to buduje odwagę. Zresztą, jak mówi przysłowie: „podróże kształcą”. Pozwalają poznać wspaniałych ludzi. Kolega, z którym pracowałem na statku, zaprosił mnie do Kopenhagi. Jadę na dwa tygodnie, by zobaczyć, jak tam się pracuje. To otwiera perspektywy.
    Podczas rozmowy skromny, trochę skryty, niewiele opowiada o sobie. Z jego strony na portalu społecznościowym dowiaduję się, że potrafi cieszyć się życiem i łapie je pełnymi garściami. Podróżuje po świecie w zawrotnym tempie, bierze udział w triatlonach, wspina się po górach, uprawia kitesurfing, pływa na desce… Wciąż nienasycony życiem, wciąż z mnóstwem planów i marzeń. Z planów, najważniejsze to założyć rodzinę. Potem skończyć specjalizację.
    - Uważam, że da się pogodzić i wyjazdy do Afryki, i posiadanie rodziny - mówi z przekonaniem. -  Choć może inaczej będzie się to rozkładało czasowo.
    W tym roku jeszcze chce polecieć do Afryki - do Kamerunu albo Kenii, żeby leczyć. A po nowym roku już na urlop do… Afryki.  Z Republiki Południowej Afryki pochodzi koleżanka, którą chce odwiedzić.
    Już po autoryzacji przysyła mi jeszcze maila: „Co do marzeń, to chciałbym, jak mówiłem, założyć rodzinę, być dobrym człowiekiem i zwiedzić do końca świat”...
    Katarzyna Malinowska-Olczyk

     

     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.