Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Felieton z powtarzalnymi trzema kropkami.
  • Ostatnia zmiana 25.07.2014 przez Medyk Białostocki

    Felieton z powtarzalnymi trzema kropkami

    Afera zwana taśmową zasługuje i na komentarz językoznawcy. Takowym nie jestem, ale przychodzą mi na pamięć zdarzenia a propos. Także z naszego regionu. Przepraszam, jeśli kogoś urażę, czasem nauka bywa bolesna.

    Działacz bardzo starej daty tłumaczył, że żeby zdobyć zaufanie proletariuszy trzeba się im przypodobać stosując zasadę 4 razy P. Czyli: pić, palić, przeklinać i pluć

    Zacznę od anegdoty opowiadanej w kręgach ludowcowych. W jednej z wiosek podpuszczańskich stała się krzywda okrutna tamtejszemu ludowi. Nie szło nijak jej usunąć poprzez kołatanie do drzwi urzędników, ich sumień i zaspokajanie upodobań, więc postanowiono wysłać delegata do ministra. Były kłopoty z wyborem, postawiono koniec końców na najbardziej wygadanego. Ten jednak miał zwyczaj nadużywać słowa na literę k. Udali się w ta pora seniorzy wioskowi po radę do księdza dobrodzieja. A że doświadczony był, to nakazał reedukację. Po miesiącu treningu delegat zmienił nawyk i zamiast słowa k… używał niewinnego skądinąd terminu zoologicznego - żaba.  Próba końcowa przed proboszczem wypadła pomyślnie i delegat zaopatrzony w bilet PKS, złotówki na taryfę, tudzież wałówkę, pojechał do stolicy. Pobiedo-warszawa zawiozła go z dworca pod wskazany adres, chłopina nie dał się wyprosić spod gabinetu, co odczekał, to odczekał, ale stało się. Wszedł do gabinetu, ujrzał długaśny, czerwony dywan i ministra za biurkiem, pod portretami. Stropił się biedaczyna, noga mu się podwinęła i dał nura. Nim padł na twarz (gębę), zdążył wykrzyknąć donośnie: - O żaba! Na co zerwał się towarzysz minister i też krzyknął: - A jak się ta k… tu dostała! Summa summarum wyprawa zakończyła się jednak pomyślnie.

    Działacz bardzo starej daty tłumaczył, że żeby zdobyć zaufanie proletariuszy trzeba się im przypodobać stosując zasadę 4 razy P. Czyli: pić, palić, przeklinać i pluć. Co młodsi czytelnicy mogą się zdziwić, dlaczego taki zestaw? Ja też się zdziwiłem, gdy przed wielu laty zobaczyłem w kruchcie pięknej świątyni grodzieńskiej przedwojenną tabliczkę z napisem: Nie pluć na posadzkę! A wracając do działaczy, to pamiętam i towarzysza, który dowodził, że niektóre przekleństwa są cenne, bo internacjonalne. Sam chyba do tego nie doszedł, miał wprawdzie dyplom „akademicki”, ale Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu (skrót WUML). Niestety, interpartyjne były i są nadal ciągotki do sobaczenia.

    K… baczność!

    Ten rozkaz bynajmniej nie był skierowany do pań lekkiego obyczaju, zaczynał się od słowa powszechnego użytku, protezy językowej.  Kto zasmakował wiktu żołnierskiego, ten poza szkoleniem regulaminowym przeszedł swoistą szkołę językową. Wracaliśmy pociągiem z Warszawy, było gorąco, otworzyliśmy drzwi przedziału. A na korytarzu przy oknie stali podpici przepustkowicze, opowiadali - z dumą - o swych wyczynach dziennych i nocnych.  Mieli do perfekcji opanowany slang koszarowy, używali circa 50 słów, a co trzecie nie figurowało w oficjalnych słownikach języka polskiego. Żałosna narracja przerywana była rechotem. Nie to, co poezja kapitana K., frontowca i naszego wykładowcę na Studium Wojskowym UW. W jego repertuarze było takie oto powiedzenie: Student, żebym jak był taki wielki, jak wy jesteście głupi, to bym mógł klęcząc (!) pocałować księżyc w d…

    Mistrzami w rażeniu przekleństwami byli ponoć przedwojenni kaprali, zwłaszcza z kawalerii (koń wszystko wytrzymał). Przykład jednak szedł z góry. Nasz marszałek (przez szacunek nie napiszę, który) wydał rozkaz o łączności, w którym przywołał ladacznicę kryjąca się ze swym narzędziem po krzakach. Generał USA George Patton zalecał żołnierzom rozpoznania: - Po prostu jedź tą drogą, dopóki cię nie rozpieprzą.

    Wojna w jakiejś mierze usprawiedliwiała wulgaryzmy i prymitywizmy językowe; w huku dział, pod bombami, w okopie nie było czasu na długie instrukcje i wyjaśnienia. W czasach pokoju fruwające mięso miało dodawać pewności siebie, wzmacniać pozycję „szarży” (od starszego szeregowego w górę), przytłaczać „kota” (świeżo wcielonego rekruta). Na szczęście wojsko się zmieniło nie do poznania, podniosło swą wartość. Jestem przekonany, że i także pod względem językowym.

    Lepiej ugryźć się w język

    Kto zasmakował wiktu żołnierskiego, ten poza szkoleniem regulaminowym przeszedł swoistą szkołę językową

    Tak mawiała babcia, gdy usłyszała grzeszną mowę. Patrioci zaś tłumaczyli, że popsucie języka polskiego nastąpiło z winy zaborców. Coś jest tu na rzeczy, bo przepiękny język rosyjski (dlaczego tak mało się go obecnie uczy?) sprzyjał tworzeniu piramidalnych przekleństw lub wyzwisk. Opowiadał mi białostocki Żyd, że jego rodzice w domu mówili żargonem (jidysz), w synagodze modlili się po hebrajsku, w pracy i urzędach rozmawiali po polsku, zaś przy dzieciach - jeśli chcieli, by ci ich nie zrozumieli - po niemiecku. Mama mego interlokutora czasem dodawała zwroty francuskie (lubiła śpiewać w tym języku), ale ojciec, gdy wpadał w szewską pasję, natychmiast przechodził na rosyjski. 

    Pamiętamy „wpadkę” pana marszałka sejmu (myślał, że mikrofon został wyłączony). Wulgaryzmy dopadają nas i na ulicach Białegostoku. Już nie tylko w wydaniu pijaczków, ale coraz częściej ludzi młodych, w tym również panienek. Tak bywa w lokalach, tym bardziej na bazarach i w marketach. Boleję straszliwie słysząc w busie w Londynie bardzo głośne relacje migrantów (często przez komórkę), wraz ze szczegółami o sukcesach erotycznych. Zaskakują nas w tym względzie od czasu do czasu autorzy książek, reżyserzy filmowi i teatralni, aktorzy, piosenkarze na czele z raperami. A zdarza się, że wnuczka opowie babci dowcip przyniesiony z przedszkola, po którym tę drugą trzeba cucić.

    Nie ośmielam się zapytać: a jak jest w szpitalach, przychodniach, gabinetach? Moje odczucia w tym względzie są znakomite, choć, po prawdzie, to więcej przy takich okazjach mówimy o historii niż o chorobie.

    Pytania bez kropek

    Sytuacja stała się na tyle poważna, że 7 października 1999 r. Sejm RP przyjął ustawę o języku polskim; weszła ona w życie 9 maja 2000 r.  Kto o niej pamięta? Kto z urzędu reaguje na parszywienie języka polskiego? Ile razy patrolujący policjanci przynajmniej zwrócili uwagę bluzgającym? I dlaczego wulgaryzmów tak chętnie (vide wspomniane taśmy) używają nasi wybrańcy? Kurcze blade, zaiste trudne to pytania.

     

    Adam Czesław Dobroński

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.