Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Memento dla Białegostoku.
  • Ostatnia zmiana 09.07.2015 przez Medyk Białostocki

    Memento dla Białegostoku

    Znów tak się stało, że mail zachęcający do nadesłania felietonu zastał mnie w Rosji, tym razem w Omsku nad Irtyszem, niedaleko od granicy Kazachstanu.

    BIałystok na Syberii

    Konferencja o relacjach polskich zesłańców z miejscową władzą i mieszkańcami okazała się wyjątkowo owocna i do tego była prowadzona w arcymiłej atmosferze. Przyroda cudowna, przed oknem hotelu akademickiego kwitnie drzewo (sic!) jaśminowe, więc mam zapach jak niegdyś w rodzinnej zagrodzie.

    Muszę jednak przerwać te trele, by podać opowieść spotkanego tu, a znanego mi od wielu lat Wasyla Chaniewicza, ziemlaka z Białegostoku, tyle że syberyjskiego.

    Daleki Białystok

    O tej wsi pod Tomskiem pisano u nas sporo, nakręcono filmy, najwyższe delegacje znad Białki jeździły tam, by dodać ducha rodakom, potomkom dobrowolnych osadników z przełomu stuleci XIX i XX. Pięknie opowiadano potem o spotkaniach, zapowiadano pomoc, ale na obietnicach się skończyło. Też próbowałem namówić czcigodnego księdza z Caritas na wysłanie przynajmniej paczek świątecznych. Syberyjski Białystok ma kościół i piękną historię walki o utrzymanie tożsamości. W literaturze martyrologicznej często przytacza się przykład niesłychanej zbrodni dokonanej przez NKWD na tamtejszej społeczności w latach stalinowskich czystek narodowościowych po 1936 r. Mężczyzn oskarżono o szpiegostwo i przygotowywanie powstania polskiego (!), zabrano ze wsi i ślad po nich zaginął do czasu, kiedy obsuwający się stok brzegu rzeki ukazał zwłoki pomordowanych.

    Na przekór mordercom Białystok przetrwał, a Wasyl, syn 84-letniego Antoniego Chaniewicza, udokumentował losy tej niezwykłej wioski. Powiało optymizmem, można było odprawiać nabożeństwa, postawiono pomnik ku czci ofiar stalinizmu, chętnych uczono języka polskiego, zachęcano po gospodarowania „na swoim”. Jednak słońce zabłysło nad syberyjskim Białymstokiem na krótko, młodzi woleli życie w mieście, sąsiedztwo niedźwiedzi ich nie cieszyło.

    Cudotwórca

    Dwadzieścia, a może i więcej lat temu przyjechał do syberyjskiego Białegostoku młody człowiek nacji armeńskiej (nazwisko pominę), bez dyplomów i wypchanego portfela, ale ambitny, sposobnyj, jak tu mówią. Imał się różnych prac, od naprawy ulicy i układania krawężników poczynając. Sobie tylko wiadomymi metodami powoli wybijał się na przedsiębiorcę, stawał się gospodarzem, ulubieńcem władz lokalnych. Zjedzenie worka soli mogłoby nie wystarczyć dla zrozumienia tej kariery i trudno byłoby zliczyć jaszczyki napitków… Obecnie gospodin J. zarządza firmą liczącą około tysiąc krów. To liczba wręcz niewyobrażalna na warunki syberyjskie, jedyny taki przypadek. Nic dziwnego, że bywał tu i sam gubernator, dziennikarze nie szczędzili epitetów, postrzegano ten fenomen jako cud gospodarczy, wszak wsie w Rosji mają się gorzej i gorzej.

    Wszystko to dzieje się właśnie w Białymstoku, pod takowym hasłem. Cudotwórca mieszka jednak w pobliskiej Pudowce, co można traktować jako przejaw niezadowolenia dla białostoczan, bo ci nie poparli go w wyborach na deputata Dumy. Krowom te niuanse nie wadzą, nikt ich zresztą o zdanie nie pyta, a młodzi jak uciekali do miast, tak czynią to nadal.

    Paradoksy białostockie

    Zatem jest wielkie przedsiębiorstwo rolne Białystok i jest błyskotliwy gospodarz, dobrze ustosunkowany, z siebie wielce zadowolony. Dla miejscowych po prostu obcy. Ciekawe, czy wie, gdzie leży Polska i dlaczego Polacy znaleźli się na tej ziemi? Płaci miejscowym robotnikom bardzo nędznie, bo konkurencji się nie obawia. Jedyny lokalny „przedsiębiorca”, kolega szkolny Wasyla, prowadzi we wsi pasiekę pszczelą, żyje zdrowo. Po nim w hierarchii społecznej ustawili się renciści, bo ci, choć mają wypłaty skromne, to regularne. Zdarza się, że niektórzy z nich jeszcze coś posieją, mają krowę żywicielkę. A od czasu do czasu i dziatki miejskie pomogą, zadzwonią z zapytaniem o zdrowie.

    Są w Białymstoku dwa sklepy (we władaniu J.), chleb można kupić (pieczony na miejscu dzięki J.), głód nie grozi. W szkole pozostały wprawdzie tylko 4 klasy, to i tak dużo na kilkunastu uczniów. Kościół jak stał, tak stoi, ale jakby go nie było, bo tylko w większe święta dojeżdża tu ksiądz (Niemiec) z Tomska. Można sobie tylko powspominać te niedawne jeszcze czasy, kiedy przybywali kapłani i siostry zakonne z Polski. Zresztą chrzty są tu wielką rzadkością, pogrzeby wypadają częściej, odprowadzających mało i ledwie mogą dojść na cmentarz. Pewnie i żadna delegacja z metropolitarnego Białegostoku już tu nie dotrze.

    Dlaczego?

    Dobiega końca historia wsi Białystok, choć nazwa pozostanie i może nawet będzie się mówiło o ciekawym eksperymencie gospodarczym białostocko-syberyjskim. Wasyl opowiada o tym ze łzą w oku, wspomina matkę, kobietę niezwykłej gościnności, przodków, ich dzielność i ofiarność. Widziałem, jak cierpiał podczas pokonferencyjnej wycieczki do wsi Despodzinowka, założonej w 1892 r. też przez Polaków. Notabene rodacy utworzyli jej nazwę od Aleksandra Despoty-Zenowicza, gubernatora tomskiego, który uczynił bardzo wiele, by ulżyć doli polskim zesłańcom po powstaniu styczniowym, witał ich osobiście. Despodzinowka żyje, liczy pięciuset mieszkańców, ma szkołę 8-klasową, 3 sklepy, trwają przygotowania do kolejnych imprez kulturalnych.

    Dlaczego umiera syberyjski Białystok? Oczywiście, że należy odwołać się do historii, wskazać m.in. na tragiczne skutki wyrwy pokoleniowej po represjach sprzed II wojny światowej. Może jednak i dlatego, że ci, co pozostali, dali się zwieść obietnicom władz, zatracili zmysł samozachowawczy, popadli w bierność. A co się tyczy wsparcia przez wielki Białystok to nie po raz pierwszy para poszła w gwizdek!

     

    Adam Czesław Dobroński

     

    PS. To może przynajmniej pomożemy Wasylowi Chankiewiczowi w wydaniu kolejnych tomów źródeł o Polakach w guberni tomskiej. A on sam zasłużył jak mało kto na stopień doktora historii.

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.