Była propozycja, żeby UMB przejął nie tylko szpital zakaźny i gruźliczy, ale też „Śniadeckiego”. Rektor Uniwersytetu odmówił. O negocjacjach samorządu z uczelnią rozmawiamy z Cezarym Cieślukowskim, członkiem zarządu województwa podlaskiego*, odpowiedzialnym za to porozumienie.
Wojciech Więcko: Dlaczego samorząd zdecydował się przekazać Uniwersytetowi Medycznemu w Białymstoku Wojewódzki Szpital Specjalistyczny [szpital zakaźny] oraz Specjalistyczny Szpital Gruźlicy i Chorób Płuc [szpital gruźliczy]?
Cezary Cieślukowski:- Dwa lata temu, kiedy powierzono mi nadzór nad jednostkami ochrony zdrowia, największymi problemami naszych placówek były ich bardzo poważne kłopoty finansowe. Większość z nich ponosiła w kolejnych latach straty w działalności bieżącej. Dodatkowo konieczne było ponoszenie przez samorząd bardzo dużych nakładów inwestycyjnych i zakupowych związanych z ich dostosowaniem do wymogów zgłaszanych przez NFZ. Nadto koniecznie trzeba było zmodernizować te placówki tak, by były bardziej dostępne dla pacjentów i świadczyły wyższą jakość usług.
Gdyby szpitale zakaźny i gruźliczy zostały u nas, to musielibyśmy poczuwać się do obowiązku inwestowania w nie. Jeżeli mamy tak ogromne szpitale jak Śniadecki [Wojewódzki Szpital Zespolony w Białymstoku im. Śniadeckiego], w Choroszczy, w Suwałkach, czy w Łomży, i każdy z nich składa do nas długą listę życzeń inwestycyjnych w sumie na ponad 400 mln zł, to każda ulga w postaci tego, że nie będzie trzeba wydać na zakaźny 40 mln zł, czy na gruźliczy 10 mln zł, to ulga dla budżetu województwa. Szpital zakaźny nie wymaga wkładu z dnia na dzień, bo nie trzeba teraz łatać dachu czy wymieniać sprzętu, ale to nie znaczy, że można dalej czekać z pewnymi inwestycjami. Szpital gruźliczy też przygotował swój program inwestycyjny opiewający na kilkanaście milionów złotych i prędzej czy później trzeba by go uruchomić z budżetu województwa, bo szpital z własnych środków go nie przeprowadzi.
Nagromadzenie tych problemów, wymagało z naszej strony spojrzenia perspektywicznego, na ile w naszych realiach finansowych, przy określonej sile budżetu województwa, jesteśmy w stanie sprawnie tymi placówkami zarządzać i w nie inwestować. Z drugiej zaś strony, już w poprzedniej kadencji zasygnalizowano, że władze uczelni są zainteresowane przejęciem tych placówek. W szczególności chodziło o przejęcie szpitala zakaźnego przez Uniwersytecki Szpital Kliniczny.
Negocjacje nie były prostymi rozmowami. Uczelnia wcale nie była zainteresowana przejęciem szpitala gruźliczego.
- Tak, ale rozważanych koncepcji było wiele. Moja propozycja, jako przedstawiciela zarządu, była jeszcze szersza. Uważaliśmy, że można rozmawiać nawet o połączeniu szpitala Śniadeckiego ze szpitalem klinicznym. Taka opcja nie wzbudziła jednak entuzjazmu pana rektora i dyrektora USK [szpital Śniadeckiego ma ok. 100 mln zł długu - red.].
Wbrew temu, co się w pierwszej chwili myśli, nie była to koncepcja oderwana od życia. Obie jednostki funkcjonują po sąsiedzku. Obie w części wykonują podobne usługi zdrowotne. Dzięki temu Uniwersytet miał szansę zdjąć ze swojego rynku konkurenta. Wziąłby jego infrastrukturę i jednocześnie jego prawie 100-milionowy kontrakt z NFZ. Tak więc można było stworzyć jeden organizm, który - dobrze zarządzany i przy wsparciu z dodatkowych źródeł, jakie daje korzystanie z budżetu państwa - pozwoliłby na lepsze wykorzystanie całej substancji. Powstałby szpital skrojony na miarę Białegostoku i regionu.
Myślę, że decydująca była wielkość długu tego szpitala.
- Nie ukrywam, że mamy problem ze „Śniadecją”, z uwagi na zaszłości finansowe. Sprawiają on, że choć miniony rok dla szpitala był całkiem niezły, to ta przeszłość powoduje, że jest on w bardzo trudnej sytuacji i wymaga głębokiej restrukturyzacji.
Wrócę do pierwszego pytania. Dlaczego samorząd zdecydował się na oddanie dwóch szpitali, których wyniki finansowe są całkiem niezłe?
- Ścierały się pewne poglądy: na ile powinniśmy traktować te szpitale jako swoją własność, która powinna być źródłem potencjalnych dochodów, ale też inwestycji. Zaś w przypadku, kiedy podejmujemy decyzję o przekazaniu, sprzedaży czy prywatyzacji innym podmiotom, na ile jesteśmy tą częścią obszaru życia publicznego, by naszą rolą było zapewnienie opieki zdrowotnej mieszkańcom. Przecież podobną rolę, często ocenianą w dużo lepszy sposób, wypełnia także Uniwersytet Medyczny. Dlatego z jednej strony jest kwestia odpowiedzialności za zapewnienie wysokiej jakości i dostępności usług medycznych mieszkańcom, z drugiej zaś za rozwój Uniwersytetu Medycznego, jako ośrodka mającego zapewnić bezpieczeństwo medyczne, w tym sensie, że dostarcza kadr medycznych dla naszych placówek i powinien mieć miejsce dla ich kształcenia. Braliśmy szereg elementów pod uwagę, nie tylko ściśle finansowe, kto komu i za ile. Także współodpowiedzialność za opiekę zdrowotną w województwie. Stąd wzięła się koncepcja połączenia USK ze szpitalem zakaźnym i gruźliczym. Zaś w ocenie Uniwersytetu infrastruktura szpitala zakaźnego pomieści infrastrukturę szpitala gruźliczego, więc nie ma przeszkód technicznych, organizacyjnych i finansowych, by do połączenia doszło.
Zresztą w latach 2004-2005 był już w samorządzie pomysł, aby połączyć szpitale zakaźny z gruźliczym. Wszystko dlatego, że zachorowalność na choroby zakaźne, choroby gruźlicy i płuc maleje.
Pracownicy obu szpitali są przeciwni łączeniu. Argumentują, że ich jednostki dobrze sobie radzą na rynku.
- Tam nie jest tak źle, że grożą jakieś upadłości. Choć w ostatnim roku w szpitalu zakaźnym trochę pogorszyły się wyniki. Natomiast skala szpitala gruźliczego jest dużo mniejsza, bo on ma kontrakt rzędu kilku milionów złotych. Staram się rozumieć argumenty pracowników. Z drugiej zaś strony mam pisma z tych szpitali, w których prosi się o dotację na to, dotację na tamto. Mówiłem im, żeby pokazali, że są w stanie wypracować dodatni wynik finansowy, ale go nie ma. Owszem ten wynik jest bezpieczny, ale nie pozwala na inwestowanie ze środków własnych.
Pracownicy obawiają się, że ich wynagrodzenia po połączeniu z USK mogą być niższe niż obecnie.
Nie wiem tego. Dziś o wynagrodzeniach służby zdrowia decydują czynniki rynkowe. Dziś każda osoba ze służby zdrowa zna swoją wartość rynkową. Dla jednego oferta rzędu 3-4 tys. zł jest satysfakcjonująca, a inny mówi, że chce 20 tys. zł, i może oczekiwać akceptacji, bo jest fachowcem na rynku.
Staraliśmy się zapewnić pracownikom choć minimum bezpieczeństwa, bo wynegocjowaliśmy dwuletni okres ochronny zatrudnienia. Zaś samo łączenie szpitali odbędzie się dla nich praktycznie niezauważalnie. Po prostu z dniem połączenia, pracownicy szpitali gruźliczego i zakaźnego stają się pracownikami szpitala klinicznego. Kropka. Koniec. Pozostałe ustalenia odbywać się już będą w ramach wewnętrznych negocjacji.
Co się stanie z budynkiem po szpitalu gruźliczym, kiedy ten przeniesie się na Dojlidy?
- Chcemy, żeby po okresie przejściowym budynek wrócił do samorządu [5 lat - red.]. Przy ul. Warszawskiej mamy duży szpital - Białostockie Centrum Onkologii, które teraz modernizujemy, a będzie potrzebować przestrzeni. Zachorowalność na choroby onkologiczne stale rośnie. Tu ponoszone nakłady są faktycznie ratującymi życie i traktujemy je priorytetowo. Potencjalnie jest możliwość wykorzystania tego budynku na potrzeby onkologii. Jest jednak za wcześnie, żeby mówić o szczegółach.
Jak Pana zdaniem będą wyglądały przekazane szpitale za 5-10 lat?
- Przypuszczam, że łóżek nie przybędzie. Będzie za to nowocześniejszy sprzęt i procedury, dzięki czemu będzie krótszy pobyt pacjenta w szpitalu, a samo leczenie bardziej skuteczne. To będzie wreszcie ośrodek akademicki, w którym będą się uczyć przyszli lekarze. Nowe jednostki wzbogacą też Uniwersytet Medyczny, który już teraz jest wysoko oceniany w kraju, i staną się przyczynkiem do budowania jeszcze większej siły uczelni, ale też siły naukowej województwa.
Rozmawiał Wojciech Więcko
* Rozmowa z Cezarym Cieślukowskim została przeprowadzona w momencie, kiedy był on członkiem zarządu województwa. Późniejsze wydarzenia (zarzut naruszenia przepisów o pracownikach samorządu) spowodowały, że stracił rekomendację własnej partii do sprawowania tej funkcji i jego los na tym stanowisku do momentu wydania Medyka nie był pewny.