Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Szczepmy się i żyjmy normalnie – wywiad z JM rektorem UMB prof. Adamem Krętowskim .
  • Ostatnia zmiana 13.10.2021 przez Medyk Białostocki

    Szczepmy się i żyjmy normalnie – wywiad z JM rektorem UMB prof. Adamem Krętowskim

    Szczepmy się i żyjmy normalnie – mówi rektor UMB prof. Adam Krętowski. Przed nowym rokiem akademickim rozmawiamy właśnie o pandemii i zbliżającej się ewaluacji Uczelni. A uczyć się mamy bardziej w realu niż online.

     

    Wojciech Więcko: Czy niezaszczepiony student będzie mógł uczestniczyć w zajęciach stacjonarnych lub klinicznych w szpitalu?

    Prof. Adam Krętowski, rektor Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku: - Jeżeli Ministerstwo Zdrowia lub rząd nie wprowadzą restrykcji, to my jako Uczelnia nie mamy możliwości ograniczenia dostępu do zajęć dla osób niezaszczepionych. Ja ciągle wierzę, że jesteśmy w stanie przekonać wszystkich, którzy jeszcze tego nie zrobili. Po akcji szczepień na Uczelni wiemy, że blisko 100 procent naszych lekarzy czy pielęgniarek, ale też studentów starszych roczników, tych, którzy mają zajęcia kliniczne w szpitalu, się zaszczepiło. Wychodzi więc, że im masz więcej wiedzy medycznej, im bliżej jesteś pacjenta, kiedy z bliska widzisz jakie są konsekwencje tej choroby, to nie masz wątpliwości, że trzeba się zaszczepić.

    Z drugiej strony mamy dane z kierunków, które nie mają swoich zajęć w szpitalu, albo od młodszych roczników i one nie były takie imponujące. Zaznaczam, moje dane były z akcji szczepień prowadzonych przez Uczelnię. Nie wiem jak jest teraz, kiedy można się szczepić w dowolnym miejscu i czasie. Niemniej będziemy zachęcać do tego, będziemy też prosić o wsparcie organizacje studenckie.

    KORONAWIRUS

    Uczelnia nie przygotuje własnych regulacji?

    - Jestem za tym, by jak najszybciej wracać do normalności. Ci, którzy się zaszczepili, są chronieni. Ci, który się nie zaczepili, sami podejmują ryzyko. Kolejny lockdown? Nie poradzimy sobie z tym wirusem w tym roku ani w przyszłym. Nie można jednak pozwolić na to, żeby przez kolejne pięć lat siedzieć w domu.
     

    - Nie. Musimy się zastanowić, co zrobić w sytuacji kontaktu niezaszczepionych osób z pacjentami. Jak to zorganizować? Na pewno będziemy nadal nosić maski, stosować zasady dystansu społecznego i inne zasady reżimu sanitarnego. Przecież to te niezaszczepione osoby są najbardziej narażone, ale przez to też narażają swoich bliskich. Wydaje mi się, że rozsądnie myślących ludzi przekonamy. Dużo można osiągnąć w bezpośrednich rozmowach. Wtedy okazuje się, że ci tzw. antyszczepionkowcy wcale tacy nie są. Ich postawy wynikają z zupełnie innych przesłanek. Ludzie mają wątpliwości, mają znaki zapytania. Oczywiście będą i tacy, którzy powiedzą „nie, bo nie” – tych nie przekonamy. Jednak nie można zaprzeczać faktom, że szczepionki przeciw Covid-19 działają. Na świecie zaszczepiło się już ok. 2,5 mld osób. Owszem, szczepimy się dopiero prawie od roku i nie wiemy, co może się stać w dłuższej perspektywie. Jednak efekty, które szczepionki miały osiągnąć, czyli zmniejszenie śmiertelności, hospitalizacji, czy ciężkich powikłań, już uzyskaliśmy. Wiemy już, że zaszczepieni 10-krotnie rzadziej chorują niż niezaszczepieni. Zarzuca się, że szczepionki mają działania niepożądane. Tak, w niewielkim promilu mają. Tak samo jak inne lekarstwa. Dlatego dalej należy je badać i o wszystkich wynikach informować. Jednak, porównując osiągane korzyści do ryzyka, to nie ma wątpliwości, że należy się szczepić.

    Nie spogląda Pan na to, co dzieje się w sensie prawnym we Francji czy Włoszech?

    - Ja ogólnie jestem za tym, by jak najszybciej wracać do normalności. Ci, którzy się zaszczepili, są chronieni. Ci, który się nie zaczepili, sami podejmują ryzyko. Zaszczepieni nie powinni ponosić konsekwencji przez tych, którzy tego nie zrobili. Kolejny lockdown? Już po tych co były, każdy Polak waży o ok. 6 kg więcej. A to jest czynnik ryzyka złego przebiegu covidu. Nie poradzimy sobie z tym wirusem w tym roku ani w przyszłym. Nie można jednak pozwolić na to, żeby przez kolejne pięć lat siedzieć w domu.

    Za pierwszym razem lockdown był potrzebny, bo nie wiedzieliśmy co nam grozi i czy system ochrony zdrowa sobie poradzi. Teraz mamy już więcej doświadczeń, więcej wiemy i powinniśmy żyć na tyle normalnie, na ile się da. Tak – nośmy maseczki, stosujmy dystans, zachowujmy inne obostrzenia. Szczepmy się. Kto może, niech rozważy zaszczepienie się trzecią dawką. Ja się zaszczepię. Pracuje z chorymi, a szczepiłem się w końcówce grudnia zeszłego roku. Eksperci zalecają trzecią dawkę już po 6 miesiącach od szczepienia. Jestem więc nawet trochę po czasie.

    Minister Zdrowia Adam Niedzielski od dłuższego czasu straszy lokalnymi lockdownami w kraju. Podlaskie wymienia jako przykład, gdzie jest najmniej zaszczepionych osób, więc w zasadzie jako pierwsi możemy być zamknięci.

    - Jeżeli będzie odgórne zarządzenie, to wtedy w Uczelni uruchomimy zajęcia zdalne. Jesteśmy na to gotowi. Studenci bardzo polubili wykłady online. Co więcej, część wykładowców też je lubi. Mamy spór dydaktyczny. Jedni chcą, aby takich zajęć było więcej, a inni optują za stacjonarnymi zajęciami. Ja jestem po tej drugiej stronie. Uważam, że kontakt bezpośredni na zajęciach, możliwość rozmowy z nauczycielem, dyskusji z kolegami, jest dodatkową wartością, która buduje studenta jako przyszłego lekarza, specjalistę. To jest szalenie ważne.

    SZPITALE KLINICZNE

    Czy nasze szpitale kliniczne wytrzymają czwartą falę zachorowań? A może inaczej, czy pracujący tam ludzie to wytrzymają?

    - Ludzie są najważniejsi. Szpital jako budynek, czy nawet najlepszy sprzęt, sam nie pracuje. Bez naszego personelu nie damy rady. Dlatego ja zawsze dziękuję wszystkim: od lekarzy, przez pielęgniarki, specjalistów w laboratoriach, aż po osoby pracujące na tych niższych stanowiskach. Przez ostatnie półtora roku oni wszyscy pracowali naprawdę ciężko. A wiele wskazuje na to, że wkrótce tej pracy znowu będzie ogrom. Mam taką smutną refleksję: będzie naprawdę ciężko, ale wierzę, że sobie poradzimy. Nie mamy wyboru. Rola obu naszych szpitali klinicznych w regionie jest tak wielka, że jak my nie damy rady, to nikt już nie da.

    Ciężko Pan wzdycha.

    - Ostatnio coraz częściej jest tak, że jak się pojawia problem, to wszyscy idą do szpitali klinicznych. Teraz przerabiamy temat uchodźców. Oni trafią do nas, do szpitala USK, do szpitala dziecięcego. Wcześniej, jak nie testowaliśmy na Podlasiu pacjentów covidowych testami PCR, to wszystkie oczy zwróciły się w stronę Uczelni. Pomogliśmy. Jak brakowało łóżek covidowych czy szpitali covidowych, to przekształciliśmy nasz szpital przy ul Żurawiej na ten cel i dodatkowo oddaliśmy nawet naszą halę sportową. Znowu pomogliśmy.

    Ciągle uświadamiam naszym decydentom jaką rolę pełnimy w naszym środowisku. Powinniśmy być za to odpowiednio docenieni, wynagradzani, ale też wsparci infrastrukturalnie. Musimy się rozwijać. Nie mamy onkologii, dramatycznie zdewastowane mamy choroby zakaźne. De facto trzeba zbudować nowy szpital zakaźny na Dojlidach.

    Czy coś poza „dziękuję” pada w tych rozmowach?

    - Ludzie są najważniejsi. Szpital jako budynek, czy nawet najlepszy sprzęt, sam nie pracuje. Bez naszego personelu nie damy rady. Dlatego ja zawsze dziękuję wszystkim: od lekarzy, przez pielęgniarki, specjalistów w laboratoriach, aż po osoby pracujące na tych niższych stanowiskach. Przez ostatnie półtora roku oni wszyscy pracowali naprawdę ciężko. A wiele wskazuje na to, że wkrótce tej pracy znowu będzie ogrom

    - Mamy różne obietnice, ale same środki na razie się zatrzymały. Za to pojawiają się inne niezrozumiałe dla mnie pomysły. Choćby ten, by otwierać nowe kierunki lekarskie w uczelniach zawodowych. Wydaje mi się, że autor takiego pomysłu nigdy nie zajmował się kształceniem kadr medycznych. Niedługo będziemy o tym rozmawiać na spotkaniu rektorów uczelni medycznych. Dużo bardziej logicznie, a przy tym tańsze, jest doinwestowanie uczelni, które już się tym zajmują. Mają doświadczanie, kadrę, infrastrukturę i często jeszcze rezerwy, by uczyć więcej osób. Poprawmy warunki finansowe na uczelni, zachęćmy młodych do pozostania na uczelniach, a nie twórzmy nowe uczelnie medyczne od zera. A skąd oni tam wezmą kadrę? Od już istniejących uczelni, bo przecież innych specjalistów nie ma. W efekcie osłabimy już działające placówki. Nowa uczelnia powstaje lata, a my gwarantujemy zwiększone nabory studentów i odpowiednią jakość kształcenia praktycznie od razu.

    DŁUGI SZPITALI

    Jak wyglądają kwestie finansowe naszych szpitali klinicznych? Oba od kilku lat są pod kreską. Co prawda nie są to zobowiązania wymagalne, co często Pan podkreśla, ale może trzeba już dodać „jeszcze nie są”. Zbliża się kolejna fala pandemii, a więc ryzyko ponownego zamknięcia szpitali i niewykonania ryczałtu nałożonego przez NFZ. Czy jest ryzyko, że długi szpitali pociągnął w dół cały UMB?

    - Pandemia trochę zamydliła cały ten temat. Był moment, że nie mogliśmy przyjmować pacjentów, więc nie wyrabialiśmy ryczałtu. NFZ jednak zapłacił. Nie zmieniło to jednak faktu, że szpitale kliniczne są notorycznie niedofinasowane. Ludzie tam pracujący są niezadowoleni z pensji, a dyrektorzy nie dają im oczekiwanych podwyżek, czy dodatków. Tylko oni nie mają skąd na to wziąć. Nasze szpitale generują wyższe koszty niż przecięte szpitale powiatowe. Mamy wysokospecjalistyczny sprzęt i procedury, a w dużym stopniu zmusza się nas do pracy jak szpital powiatowy. Obecnie mamy problem ze Szpitalnym Oddziałem Ratunkowym w szpitalu klinicznym. W czerwcu - z datą na koniec września - wypowiedzieliśmy umowę na jego funkcjonowanie z NFZ. Tak dalej po prostu nie można pracować. W trakcie dyżuru SOR przyjmuje nawet ok. 600 pacjentów. Bywa tak, że większość z nich musimy zatrzymać do leczenia w szpitalu. Normalnie jesteśmy przeciążeni, więc jak dochodzą kolejni pacjenci, to ktoś trafia na korytarz, albo do przypadkowej kliniki, bo akurat tam było miejsce. A równolegle stoi pusty szpital np. MSWiA, albo są miejsca w szpitalu miejskim czy wojewódzkim.

    W Białymstoku są dwa SOR-y, które działają naprzemiennie (drugi jest w szpitalu wojewódzkim – red.). Jednak pozostałe szpitale nie chcą z nimi współpracować. Przecież można u nas na SOR zdiagnozować pacjenta i ewentualnie przetransportować go do innego szpitala, zgodnie z jego możliwościami. U nas na korytarzu takiemu choremu nie będzie lepiej. Pacjenci z ostrego dyżuru wypychają ze szpitala pacjentów planowych. My, przyjmując pacjentów przez nasz SOR, generujemy nadwykonania, za które NFZ nam nie zapłaci. Fundusz jest zadowolony, bo im w tabelkach wszystko się zgadza: pacjenci są przyjęci i nie trzeba za to płacić. Czy dobry dyrektor szpitala to taki, który przyjmuje wszystkich chorych ludzi, pomaga im, a przy tym zadłuża szpital? To błąd systemowy. Tłumaczyliśmy go cały czas. Ostanie nasze spotkanie z ministrem Niedzielskim było bardzo obiecujące. Obiecano nam, że pojawią się zmiany legislacyjne w tym względzie. Na razie nie widzimy, by coś się działo, ale też rozumiemy, że obecnie są ważniejsze tematy.

    To co będzie z SOR po 30 września?

    - Toczą się rozmowy (wywiad był przeprowadzony 21 września – red.). Wypowiadając umowę, powiadomiliśmy o tym fakcie wojewodę. Jako szpital ogólnopolski nie mamy obowiązku posiadania SOR-u. Mówi się, że tu procedury są najlepiej wyceniane. A paradoksalnie nasz SOR w 2020 roku przyniósł 4,5 mln zł straty. W tym roku będzie to ok. 7 mln zł strat. Z punktu widzenia zarządczego, najlepiej go zamknąć i otworzyć Izbę Przyjęć. To oznacza dla nas, że bierzemy tylko pacjentów planowych, z poradni, a jak nie będziemy mieli miejsca, to nie kładziemy pacjenta na korytarz. Momentalnie wrócimy do normalności. Ludzie nie będą przepracowani, pacjenci nie będą się skarżyć, bo będą świetnie zaopiekowani.

    Dlaczego teraz rezydenci wybierają szpitale powiatowe, a nie nas? Bo u nas trzeba ciężko pracować. A przecież rezydenci, jako młodzi lekarze, gdzie się lepiej nauczą niż u nas? To u nas tych przypadków medycznych mamy najwięcej i są one najbardziej wartościowe edukacyjnie. To ma ogromne konsekwencje w wielu płaszczyznach. A studenci czego mają się nauczyć, kiedy możemy działać tylko doraźnie, lecząc ostre stany? Nie tylko te przypadki są w programach wielu specjalizacji.

    Musi się w końcu coś zmienić. Ostatnio rozmawiałem o tym z dwoma wiceministrami zdrowia, czy dyrektorem NFZ. Oni wiedzą, że te zmiany są konieczne. Brakuje kogoś, kto zajmie się tym zjawiskiem w skali całego kraju, brakuje takiej organizacji systemu ochrony zdrowia, która uwzględnia potrzeby pacjenta. NFZ na wszystko patrzy z poziomu stanu finansów, a w życiu nie do końca tylko o to chodzi. To są zaległości z wielu lat, a pandemia tylko je dobitnie pokazała.

    UCZELNIA

    W styczniu 2022 r. powinna się wreszcie odbyć ewaluacja uczelni wg. nowych zasad. Co prawda z pierwotnej reformy nauki Jarosław Gowina chyba już niewiele zostało, ale jednak ta ocena się dokona. Czeka Pan spokojnie, czy jest niepokój?

    - Zasady tak mocno się zmieniły, że ciężko przewidzieć końcowy efekt. Ewaluacja opiera się głównie na ocenie efektów naukowych, czyli publikacji, patentów, wdrożeń, czy pozyskanych grantów. Porównując wskaźniki sprzed pięciu lat, kiedy otrzymywaliśmy kategorie A, to teraz poprawiliśmy się znacząco we wszystkich aspektach. Mamy więcej indeksowanych publikacji o wyższych współczynnikach. Łączny IF całej Uczelni rośnie mocno. Wzrosła nam liczba pozyskiwanych grantów, choć wydaje się, że tu mamy jeszcze rezerwy. Składamy dużo wniosków, ale wskaźnik sukcesu mógłby być wyższy. Uczelnia ma dwie spółki działające komercyjne: LOM, który jest operatorem hybrydy PET/MRi oraz nową - Genomika Polska (www.GenomikaPolska.pl), która zajmuje się sekwencjonowaniem genomu i analizą danych. Powstała ona w ramach kontraktu terytorialnego, dzięki czemu możemy zarabiać na naszych badaniach. Mamy już pierwsze zlecenia.

    Teoretycznie powinniśmy spać spokojnie. Sęk w tym, że kryteria oceny mocno się pozmieniały i są zupełnie nowe mechanizmy liczenia punktów. Co z tego, że według starych zasad jesteś dobry, jak według tych nowych może być jednak słabo. Jako uczelnie medyczne zostaliśmy włączeni do grupy instytutów naukowych PAN. To trochę niesprawiedliwe. My, prócz działalności naukowej i badawczej, mamy dydaktykę i jeszcze leczymy pacjentów. Oni zajmują się tylko nauką. A pandemia spowodowała, że wielu naszych naukowców zajęło się przede wszystkim leczeniem ludzi. Nie pisali publikacji, tylko brali dodatkowe dyżury w szpitalu, żeby spiąć grafiki. Nasza ocena będzie pochodną tego, jaki wynik osiągnie najlepsza jednostka w całej grupie. Jeżeli będziemy od niej odstawać o więcej niż 20 procent, to nie będziemy mieli kategorii A. To się przełoży na niższe dotacje dla Uczelni. Nie umiem sobie tego nawet wyobrazić. Pandemia pokazała, że UMB w naszym regionie jest potrzebny nie tylko do kształcenia, czy badań naukowych, ale też do leczenia ludzi i ratowania systemu ochrony zdrowia.

    Dlatego uczulam wszystkich naukowców, by przypilnowali swoich publikacji i złożyli oświadczenia o ich zaliczeniu do dorobku Uczelni, bo tu nie działa żaden automat. Potem to się przełoży na ich własną ocenę.

    INWESTYCJE

    UMB to teraz jeden wielki plac budowy. Pieniądze z kontraktu terytorialnego (ponad 150 mln zł - red.) udało się nieźle wykorzystać.

    - Nie było w historii tej Uczelni aż tak wielu inwestycji realizowanych jednocześnie. Na razie wszystko idzie dobrze, ale czasy w budowlance są trudne. Jak wiemy, ceny szaleją. Doświadczyliśmy tego ponad dwa lata temu, przy rozbudowie szpitala zakaźnego o budynek E1 (dziś to szpital covidowy – red.). Tam firma, która realizowała inwestycję, zbankrutowała. W nowym przetargu okazało się, że koszty względem kosztorysu wzrosły dwukrotnie. Ministerstwo Zdrowia nie chciało nam wtedy dołożyć środków. Dostaliśmy ultimatum, albo zamykamy budowę, albo bierzemy kredyt na jej dokończenie. Czuliśmy, że to jest potrzebny obiekt i zaryzykowaliśmy z kredytem. Kiedy wybuchała pandemia, okazało się, że mieliśmy rację. Gdybyśmy przerwali rozbudowę, zabrakłoby teraz miejsc covidowych dla pacjentów.

    Cieszę się, że udało się nam wykorzystać możliwości, jakie mieliśmy. Lada moment będziemy mieli psychiatrię, zwłaszcza dziecięcą, której nie było. Infrastrukturę naukową mamy na światowym poziomie, jedną z najlepszych w Polsce.

    Czy coś dzieje się w temacie planowanego centrum dydaktycznego pod dziedzińcem Pałacu Branickich?

    - Mamy pierwszy sukces, bo dostaliśmy warunkową zgodę od pani konserwator zabytków na rozpoczęcie badań archeologicznych w tym miejscu. Zaczynamy teraz szukać środków na ten cel. Jak wszystko się powiedzie, to może już na wiosnę będziemy mogli te prace rozpocząć. Jesteśmy związani szeregiem restrykcji, bo jak coś znajdziemy, to w zasadzie od razu przerywamy roboty i wchodzą tam historycy. To niezwykle ekscytujące, bo to szansa na poznanie nieznanej historii Białegostoku. Przecież to właśnie przy pałacu, a wcześniej dworze Wiesiołowskich, działy się najważniejsze rzeczy w naszym mieście. Teren pod dziedzińcem nigdy nie był przebadany.

    Zależy nam jednak, żeby to nie były badania dla badań. Chcemy mieć gwarancję, by móc w tym miejscu zrealizować docelową inwestycję (wielofunkcyjna aula na ok. tysiąc osób z opcją przekształcenia jej na centrum wystawiennicze lub kongresowe – red.). Dzięki niej zyskamy wreszcie tak potrzebne przestrzenie dla kształcenia studentów. Środki na budowę chcemy pozyskać z planu rozwoju kształcenia kadr medycznych, który zawarty jest w Krajowym Planie Odbudowy.

    Czy pojawiło się coś nowego w planach inwestycyjnych Uczelni?

    - Myślimy o budowie szpitala onkologicznego na terenie szpitala na Dojlidach. Cały nowy budynek. Mamy kilka jednostek, które są mocne w określonych dziedzinach onkologicznych: rak jajnika, rak płuca, nowotwory przewodu pokarmowego i inne. Zdecydowanie lepiej będzie połączyć siły, dołożyć do tego potencjał naukowy Uczelni i zbudować kompleksową jednostkę zajmującą się całym spektrum nowotworów. Powstałaby chirurgia onkologiczna, radioterapia i immunoterapia uniwersytecka, gdzie pacjenci mieliby dostęp do nowoczesnej terapii. To szalenie ważne dla naszej przyszłości. Przygotowaliśmy już do ministerstwa fiszkę w tym temacie.

    Zaraz pewnie padnie pytanie o Białostockie Centrum Onkologii? Nasi koledzy z BCO choć pracują wspaniale, to niestety pacjentów onkologicznych mają coraz więcej. W pandemii diagnostyka onkologiczna została opóźniona, a to się przełożyło na cięższe stany chorych. Dlatego zwyczajnie jest potrzebna onkologia uniwersytecka podparta badaniami naukowymi, czy zwiększone kształcenie specjalistów z wielu dziedzin onkologii. Ich brakuje. Perspektywy niestety są niewesołe, pracy dla BCO i dla nas nie zabraknie.

    Onkologia w latach 50. została systemowo zabrana z uniwersytetów. A jej rozwój opiera się głównie na badaniach naukowych. BCO jest w centrum miasta, nie ma jak się rozbudowywać, nie mają na to miejsca. Potrzeba nowej diagnostyki, np. terapii Gamma Knife do walki z guzami mózgu. Temat jest drażliwy dla lokalnych decydentów, którzy woleliby rozwijać tylko swoje szpitale (BCO jest zarządzane przez urząd marszałkowski – red.), ale może oni tego jeszcze nie rozumieją, że bez onkologii uniwersyteckiej tracimy możliwości uczestnictwa w postępie naukowym w tej dziedzinie. Będziemy o to walczyć i głośno o tym mówić. Jeśli będzie taka potrzeba, za własne fundusze zawieziemy ich do najlepszych szpitali onkologicznych na świecie: do Harvardu, czy Oksfordu. Po to, by tam pokazać, jak to powinno działać. Mamy wstępny projekt Uniwersyteckiego Centrum Onkologii. Budżet marzeń to 500 mln zł, ale za 300 mln zł można by zbudować kluczowe w projekcie jednostki, tak, by pacjenci od razu odczuli dostępność nowych typów świadczeń. Ten szpital to moje największe marzenie.

    STUDENCI

    A marzenia bardziej przyziemne: uczelniana hala sportowa i nowe boisko wielofunkcyjne przy akademiku w parku?

    - Tu nie mam żadnych pozytywnych wiadomości. Halę przekazaliśmy na szpital tymczasowy i na pewno w tym roku, a może do połowy przyszłego roku, nie będzie do naszej dyspozycji. Potem na pewno czeka ją remont, więc ciężko coś przewidzieć. Środki na te prace mamy obiecane od wojewody. Co do boiska, to choć wybraliśmy wykonawcę, to ten ciągle odkładał termin rozpoczęcia pracy i ostatecznie się wycofał, bo ceny materiałów za bardzo poszły w górę. Musimy ogłosić nowy przetarg. Nawet jeśli te koszty jakoś bardzo wzrosły, to Uczelnia dołoży do tego boiska i ono powstanie. Sport na powietrzu, nawet w czasie pandemii, jest bardzo wskazany.

    Czy jakieś nowości czekają na studentów w nowym roku akademickim?

    - Pierwsza informacja jest taka, jaką przekazuję co roku: muszą się dużo uczyć i ciężko pracować. A druga - równie ważna – prawie wszystkie egzaminy będą pisane stacjonarnie. Nawet jeśli w czasie sesji będą narzucone ograniczenia sanitarne. Na Uczelni mamy wystarczająco dużo sal dydaktycznych i jesteśmy w stanie przeprowadzić egzamin nawet dla ponad 200 osób jednocześnie, z zachowaniem reżimu sanitarnego, czy potrzebnego dystansu. Koniec z egzaminami online, które podobno nie zawsze były pisane samodzielnie. Nie będziemy odpuszczać jeśli chodzi o egzekwowanie wiedzy. Chcemy, jako przyszli pacjenci, mieć naprawdę dobrze wykształconych lekarzy, pielęgniarki i przedstawicieli innych zawodów medycznych.

    Oczywiście namawiamy także, aby dotychczas niezaszczepieni studenci zaszczepili się, wtedy będą się czuli bezpieczniej. 

    Rozmawiał Wojciech Więcko 

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.