Prof. Katarzyna Socha zawodowo zajmuje się badaniem żywności, ale też komercjalizacją osiągnięć w tej dziedzinie. Nie dziwi więc, że powierzono jej funkcję specjalisty zajmującego się biznesową stroną nauki w skali całej UMB.
Dorota Sawicka: Profesor Katarzyna Socha, Prorektor ds. Rozwoju i Współpracy z Otoczeniem Gospodarczym. Prorektor – to brzmi dumnie.
Prof. Katarzyna Socha: Brzmi dumnie, ale jest to też duże wyzwanie. Kiedy Pan Rektor prof. Marcin Moniuszko powierzył mi tę funkcję, z jednej strony się ucieszyłam, że zostałam doceniona, było to dla mnie ogromne wyróżnienie, ale też pojawiły się obawy, czy sobie poradzę i czy sprostam oczekiwaniom. Poza współpracą z otoczeniem gospodarczym odpowiadam za granty finansowane ze źródeł zewnętrznych. Spotykam się z naukowcami i staram się ich zachęcać do aplikowania o granty, ale jest to też doskonała okazja do poznania społeczności akademickiej. Pomimo że pracuję w UMB już prawie 30 lat, to nie jest tak, że znam wszystkich. Niektóre rozmowy są bardzo inspirujące, rodzą się nowe pomysły, sama też podczas tych spotkań dużo się uczę. Pojawiło się wiele nowych obowiązków i wyzwań – zupełnie innych niż wcześniej. Wcześniej byłam Prodziekanem ds. Rozwoju Wydziału Farmaceutycznego z Oddziałem Medycyny Laboratoryjnej, a jeszcze wcześniej - Prodziekanem Kolegium Nauk Farmaceutycznych. Odpowiadałam za promocję wydziału, za rekrutację, byłam koordynatorem kierunku kosmetologia I i II stopnia, a także koordynatorem merytorycznym międzynarodowych studiów doktoranckich. Jednak obecna funkcja jest zupełnie inna niż poprzednia.
To zdecydowanie inna perspektywa. Wcześniej patrzyła Pani na sprawy wydziału, teraz na całą Uczelnię. Trudno się przestawić?
Czasami jeszcze mi się zdarza, przykładowo udzielając wywiadu dotyczącego żywności funkcjonalnej. Zaczynam od tego, co się dzieje w tym obszarze w Zakładzie Bromatologii, ale potem „zapala się lampka”, że to przecież już nie o to chodzi, że trzeba mówić też w kontekście całej Uczelni, promować nasze możliwości badawcze. To, co my robimy w zakładzie jest ważne, ale chociażby w Centrum Medycyny Doświadczalnej, Ośrodku Wsparcia Badań Klinicznych, Centrum Badań Klinicznych, Centrum Futuri i innych centrach badawczych UMB można te badania dalej kontynuować. Wciąż jednak cieszę się z więzi z Wydziałem Farmaceutycznym – ludzie nadal identyfikują mnie z wydziałem i czasami zwracają się do mnie „Pani Dziekan”. To miłe.
Czym w Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku zajmuje się prorektor ds. rozwoju i współpracy z otoczeniem gospodarczym? Jakie jednostki nadzoruje?
Przede wszystkim Biuro Transferu Technologii, które wspiera proces komercjalizacji badań. Jeśli naukowiec chce uzyskać patent czy współpracować z firmą, aplikować z przedsiębiorcą o wspólny grant B+R, sprzedać licencję, prawa do know-how, czy świadczyć usługi zewnętrzne na potrzeby firmy – to właśnie do tego dedykowana jest ta jednostka. Ja sama sporo czasu spędzam na rozmowach z przedsiębiorcami, także poza Uczelnią, w różnych instytucjach zrzeszających firmy – np. w Podlaskim Klubie Biznesu, Izbie Przemysłowo-Handlowej czy BCC.
Poza tym współpracuję z Działem Rozwoju i Ewaluacji, częściowo z Działem Projektów Pomocowych, Działem Współpracy Międzynarodowej oraz Biurem Promocji i Rekrutacji. Te zadania się przenikają. Na przykład jeżeli chodzi o przygotowanie do ewaluacji jednostek naukowych, publikacje naukowe w poszczególnych dyscyplinach należą głównie do kompetencji Prorektor ds. Nauki i Ewaluacji prof. Iriny Kowalskiej, a granty zewnętrzne – znajdują się z moim zakresie.
Natomiast trzecie kryterium ewaluacji Uczelni to działania mające wpływ na otoczenie społeczno-gospodarcze. Ja odpowiadam głównie za współpracę z przedsiębiorcami, a profilaktyka, otwarta nauka i jej wpływ na społeczeństwo jest w kompetencjach Prorektora prof. Karola Kamińskiego. Tak, że można powiedzieć - w naszych działaniach wzajemnie się uzupełniamy.
Z kolei jeśli chodzi o promocję i rekrutację, nadal jestem Przewodniczącą Komisji Rekrutacyjnej na Wydziale Farmaceutycznym z OML. Zgodziłam się kontynuować tę funkcję, ponieważ zawsze dobrze układała mi się współpraca z Biurem Promocji i Rekrutacji.
PRIORYTETY
Ja spojrzę jeszcze szerzej, ponieważ w poprzedniej kadencji mieliśmy prorektora do spraw nauki i rozwoju. Prowokacyjnie zapytam: czy do niedawna rozwój dla Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku to była nauka, a teraz pod hasłem „rozwój” kryje się współpraca z otoczeniem gospodarczym czy społeczno-gospodarczym?
Myślę, że zawsze stawialiśmy zarówno na naukę, jak i na współpracę oraz pozyskiwanie finansowania ze źródeł zewnętrznych na realizację grantów. Wcześniej koordynowała to jedna osoba, która miała ogrom pracy. Mogę tylko przypuszczać, ile wówczas zadań miał Prorektor ds. Nauki i Rozwoju prof. Marcin Moniuszko, a właściwie trudno mi sobie wyobrazić, jak Pan Rektor, mówiąc kolokwialnie, to wszystko „ogarniał” - tę masę różnych spotkań, także z przedsiębiorcami, wyjazdów na różne wydarzenia, które teraz częściowo ja mam w swoich obowiązkach. I do tego jeszcze obowiązki prorektora ds. nauki – prof. Marcin Moniuszko sam zarządzał tym wszystkim, a więc ze swojej perspektywy widział, ile to jest pracy. I myślę, że aby dalej rozwijać te poszczególne gałęzie, tak istotne dla rozwoju naszej Uczelni, zapadła decyzja o podzieleniu tych funkcji. Moim zdaniem nie chodzi o zmianę priorytetów, a raczej o zwiększenie efektywności.
Czyli to nie oznacza strategicznej zmiany: nauka – współpraca z otoczeniem społeczno-gospodarczym?
Nie, to powinno iść razem– ale dwiema ścieżkami, w zależności od specyfiki badań i charakteru projektu. Projekty finansowane z Narodowego Centrum Nauki poświęcone są badaniom podstawowym. Ale już badania o charakterze aplikacyjnym to przykładowo Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, ale nie tylko, także projekty finansowane z Urzędu Marszałkowskiego czy Agencji Badań Medycznych, która także finansuje badania kliniczne. Biuro Transferu Technologii pod kierownictwem dr Andrzeja Małkowskiego wraz z całym zespołem może ocenić potencjał komercjalizacyjny badań. Zanim naukowcy opublikują badania, warto rozważyć, czy pójść ścieżką patentową. Trzeba pamiętać, że nie wszystkie badania nadają się do komercjalizacji, a z drugiej strony bez badań podstawowych nie byłoby tych dalszych etapów, czyli badań o potencjale aplikacyjnym. Dlatego badania podstawowe są niezmiernie ważne i warto zachęcać naukowców do składania wniosków grantowych do NCN-u.
W Pani wypowiedziach Biuro Transferu Technologii pojawia się bardzo często. Czy to tam przedsiębiorcy powinni się przede wszystkim zgłaszać?
Tak, to główny punkt kontaktowy. Można też oczywiście przyjść do mnie, a ja pokieruję sprawą dalej. Kluczowe jest np. podpisanie umowy o poufności. Biuro Transferu Technologii pilnuje formalności i zabezpiecza interesy Uczelni. W Zakładzie Bromatologii, którym obecnie kieruję, prof. Maria Borawska zainicjowała współpracę z przedsiębiorcami i my cały czas takie działania kontynuujemy. Gdy w zakładzie prowadzę rozmowy z przedsiębiorcami, to bardzo często zapraszam brokera innowacji. Kierownik BTT, dr Andrzej Małkowski albo ktoś z zespołu uczestniczy od początku, nawet przy pierwszych rozmowach. Warto już na wstępie podpisać umowę o poufności, bo podczas takich rozmów naukowcom od razu rodzą się pomysły. I tutaj chodzi też o to, żeby zabezpieczyć know-how badacza i Uczelnię. Jeżeli mamy współpracować z przedsiębiorcą, to na jasnych zasadach, aby pomysły naukowców…
…nie zostały wykorzystane
Dokładnie tak. Więc zawsze dobrze, gdy ktoś z Biura Transferu Technologii nad tym czuwa. To są już pewnego rodzaju standardy współpracy z przedsiębiorcami.
Problem w tym, że przedsiębiorcy i naukowcy to dwa światy: inaczej myślą o czasie, finansach, komunikacji. Jaką ma Pani receptę na skomunikowanie i zbliżenie tych dwóch światów?
Wiele się mówi o tych barierach: procedury administracyjne, ograniczenia czasowe, kwestie finansowe. Wydaje mi się, że naukowiec musi się nauczyć rozmawiać z przedsiębiorcą, ale i przedsiębiorca także powinien inaczej spojrzeć na tę współpracę, że badania naukowe jednak muszą trwać, że zajmują czas, że projekt często ewaluuje. Na początku możemy założyć jakąś hipotezę badawczą, ale nie zawsze wyniki wyjdą tak, jak przedsiębiorca by oczekiwał. Projekt jest obarczony jakimś ryzykiem, sama nazwa „projekt” zakłada, że dopiero będziemy coś badać. Możemy mieć jakąś koncepcję, posiadamy wiedzę, podstawy naukowe, ale jeżeli chcemy na przykład zbadać jakiś produkt, czy on działa, to my z góry nie możemy zagwarantować super wyników, jakich oczekiwałby przedsiębiorca, za którymi pójdzie zysk finansowy. Także jest to niewątpliwie ryzyko. To są też oczywiście pieniądze, bo badania są po prostu drogie. Badania kliniczne wymagają sporych nakładów, dlatego warto sięgać wspólnie po finansowanie na projekty badawczo-rozwojowe. Trzeba taki projekt też dobrze napisać. Są biura, które pomagają przy projekcie od strony administracyjnej, np. nasz Dział Rozwoju i Ewaluacji czy Biuro Transferu Technologii, w których pracownicy są kompetentni i udzielają wsparcia naukowcom, ale firmy często też mają swoje biura konsultingowe. Wiadomo, my do projektu dajemy przede wszystkim wkład merytoryczny. Przy projektach dużo czasu zajmuje też przygotowanie kosztorysu, przedsiębiorca czasami właśnie się denerwuje, że długi czas, procedury administracyjne, podpisanie umowy czy umowy konsorcjum, to wszystko musi być przecież przeprocesowane przez Biuro Prawne.
Przez Kwesturę…
Oczywiście, że tak. Jesteśmy instytucją publiczną, a to są wielomilionowe projekty. Wiadomo, że jako Uczelnia musimy też czuwać nad procedurami i zabezpieczyć się. Przykładowo, jeżeli przedsiębiorca nie wyprodukuje założonego w projekcie produktu, to my potem nie możemy przystąpić do dalszej części, czyli jego badań. To jest duża odpowiedzialność finansowa, dlatego Uczelnia musi posiadać odpowiednie zabezpieczenie finansowe od firmy na całość realizacji projektu.
SZTUKA ROZMOWY
Czy będą szkolenia, żebyśmy gdzieś sprawniej i efektywniej zaczęli się komunikować i nauczyli siebie rozumieć – naukowcy i przedsiębiorcy?
Było jedno spotkanie o dobrych praktykach grantowych o charakterze aplikacyjnym i współpracy z firmami. Myślę, że kolejne, poświęcone samej komunikacji, to dobry pomysł. Czasem już na pierwszym spotkaniu z firmą ujawniamy za dużo szczegółów i Biuro Transferu Technologii, całkowicie słusznie, zwraca uwagę, że pewne kwestie powinny pozostać poufne do czasu podpisania umowy. Czasami przychodzą ludzie z firmy, jedna z osób otwiera laptop i od razu robi notatki z tego spotkania, dlatego naprawdę trzeba uważać, bo przecież nie chcielibyśmy tej swojej myśli tak „sprzedawać”. Ważne, żeby z takiej rozmowy powstał wspólny projekt i aby zarówno Uczelnia, naukowiec, jaki i przedsiębiorca, mieli z takiej współpracy wymierne korzyści, Uczelnia - poprzez komercjalizację. Świetny pomysł, żeby pomyśleć o takim oddzielnym spotkaniu, dotyczącym samej komunikacji: nauka i biznes.
Dla biznesu naturalnym partnerem wydaje się uczelnia techniczna np. Politechnika Białostocka, która ma ośrodek transferu technologii bardzo prężnie działający.
Tak, to jednak zdecydowanie inna specyfika uczelni.
Jednak biorąc pod uwagę, jakie są trendy światowe, coraz bardziej możemy być partnerem dla przedsiębiorców. I tutaj myślę nie tylko o rynku leków, ale o rynku zdrowej żywności i żywności funkcjonalnej.
Tak, jestem kierownikiem Zakładu Bromatologii na Wydziale Farmaceutycznym, gdzie badamy jakość zdrowotną żywności. Myślę, że jesteśmy wyróżniającą się jednostką, jeżeli chodzi o współpracę z przedsiębiorcami. Niedawno otrzymaliśmy grant z Agencji Badań Medycznych na opracowanie receptur żywności specjalnego przeznaczenia medycznego dla osób z zaburzeniami metabolicznymi, takimi jak zaburzenia lipidowe, insulinooporność, cukrzyca typu drugiego. Aktualnie pracujemy nad tymi recepturami. W projekcie mamy kilka etapów. Oprócz badań jakości przewidziane są m.in. badania na zwierzętach doświadczalnych, w tym na modelu Zebrafish, czyli Danio rerio. To „laboratorium rybkowe” stworzone ma być m.in. dla potrzeb tego projektu, ale także jak najbardziej do wykorzystania przy realizacji kolejnych projektów, z czego się bardzo cieszę. Niewiele ośrodków w Polsce posiada takie laboratoria i tutaj widzę bardzo duży potencjał do rozwoju - wiele ciekawych projektów będzie można później realizować na bazie tego modelu. Kolejnym etapem projektu będą badania polegające na interwencji żywieniowej z użyciem opracowanych produktów, już z udziałem ludzi.
Ale wracając do tej współpracy z przemysłem i biznesem - rzeczywiście politechnika to inny profil, ale u nas, oprócz jeszcze żywności funkcjonalnej, idziemy w kierunku medycyny cyfrowej, wykorzystania sztucznej inteligencji w medycynie. Tu widzę duże pole do współpracy z branżą IT.
Uczestniczę także z Dziekanem prof. Wojciechem Miltykiem (red. Wydział Farmaceutyczny z OML) w projekcie dotyczącym Regionalnych Inteligentnych Specjalizacji, realizowanym przez Urząd Marszałkowski Województwa Podlaskiego. Odpowiadamy za klaster medyczny, który nie jest jeszcze u nas tak do końca zrzeszony. Celem projektu jest identyfikacja potrzeb tej branży oraz „zmapowanie” przedsiębiorców, których można do tego klastra zaliczyć. W przyszłości powinno to także ułatwić współpracę w zakresie aplikowania o wspólne projekty.
ŻYWNOŚĆ FUNKCJONALNA
Czy żywność funkcjonalna może stać się inteligentną specjalizacją naszego regionu?
Zdecydowanie tak. Region jest czysty ekologicznie, rolniczy, bez silnie uprzemysłowionych stref. Mamy w naszym regionie producentów tzw. zdrowej żywności, a my posiadamy wiedzę, jak przekuć ją w żywność funkcjonalną, z udowodnionym klinicznie działaniem prozdrowotnym. Jest w tym obszarze ogromny potencjał.
Wiadomo - każda żywność powinna być zdrowa, to zapewnia nam ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia. Ale chodzi nam o tych lokalnych producentów żywności, o zmniejszenie łańcucha dostaw, o filozofię „od pola do stołu”. Na bazie produktu lokalnego o dobrej jakości możemy wspólnie z przedsiębiorcami tworzyć żywność funkcjonalną. Czyli taką żywność, która jest dedykowana do danej jednostki chorobowej, o udowodnionym klinicznie działaniu.
No właśnie, gdyby chcieć rozróżnić: zdrowa żywność a żywność funkcjonalna.
Zdrowa żywność kojarzy z żywnością ekologiczną, posiadającą certyfikat gospodarstwa ekologicznego, która nie zawiera syntetycznych pestycydów, ma bardzo rygorystyczne normy jeżeli chodzi o zawartość pierwiastków toksycznych. Jest wolna od zanieczyszczeń i bezpieczna. To chociażby produkty dla małych dzieci, one muszą spełniać takie właśnie rygorystyczne normy. A żywność funkcjonalna często bazuje na produktach ekologicznych, ale ma działać prozdrowotnie na jakąś funkcję organizmu, przeciwdziałać danej jednostce chorobowej. Jeżeli będzie wyprodukowana ze słabej jakości surowców, chociażby zanieczyszczonych, to efekt może być odwrotny - nie uzyskamy tego prozdrowotnego efektu.
Czyli żywność ekologiczna może być surowcem dla żywności funkcjonalnej. Żywność funkcjonalna powinna zawierać składniki bioaktywne o udowodnionych korzystnych funkcjach, czyli chociażby błonnik pokarmowy, witaminy, składniki mineralne, które mamy szczególnie w niedoborze. A to wszystko trzeba jeszcze klinicznie przebadać i potwierdzić.
Wspomniała Pani o grancie z Agencji Badań Medycznych na 8,5 mln zł. Macie niewiele ponad rok na realizację projektu. To bardzo niewiele czasu.
Termin mija z końcem marca przyszłego roku. To bardzo krótko, dlatego działamy intensywnie. Przygotowujemy receptury, występujemy o zgody do komisji etycznych, prowadzimy procedury przetargowe na zakup aparatury (m.in. wyposażenie laboratorium do hodowli rybek Danio rerio). Wszystko w miarę możliwości równolegle, żeby zdążyć w przewidzianym czasie. Tempo jest spore, ale zaangażowany w projekt zespół badaczy jest doświadczony i kompetentny, dlatego jestem dobrej myśli.
Czy wiadomo już, w jakiej formie będzie ta żywność? Batoniki?
Aktualnie nad tym pracujemy, cały czas mamy „burzę mózgów”. Widzimy zalety i wady różnych form. Wiemy także, co społeczeństwo preferuje (przewidziana jest w tym celu ankieta preferencji konsumenckich), ale też nie każdy produkt może być środkiem specjalnego przeznaczenia medycznego - są odpowiednie przepisy, nie każdy też składnik żywności może być w nim użyty. Nie jest to projekt łatwy.
Wakacji nie będzie…
Tak, to już nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz (śmiech). Z drugiej strony podczas wakacji łatwiej jest pracować, bo nie ma studentów.
A wracając do formy żywności funkcjonalnej - wśród osób z zaburzeniami metabolicznymi będzie przeprowadzona ankieta, prawdopodobnie internetowa, której wyniki będą odpowiedzią na pytanie, jaka forma byłaby najbardziej dogodna, bo generalnie takich produktów dedykowanych dla tych osób jest mało. Wydaje się, że w sklepie jest cała półka żywności prozdrowotnej, ale jak popatrzymy na skład, to te produkty nie zawsze są przeznaczone np. dla diabetyków. My zawsze zachęcamy do czytania etykiet.
To wniosek formalny do producentów o większe literki na etykietach, w miejscu, gdzie mamy podany skład.
Często myślimy, że jakiś produkt przykładowo jest „fit”, czyli jest nisko kaloryczny, ale gdy poczytamy etykietę, to widzimy, że nie do końca jest „fit” - bo np. zawiera dużo cukru.
Czy taka żywność funkcjonalna będzie mogła częściowo zastąpić leki, tradycyjne tabletki?
Nie zawsze oczywiście da się zastąpić leki żywnością. Z pojęciem tabletek czy kapsułek i żywnością kojarzą się też suplementy diety, które stosunkowo łatwo wprowadzić na rynek. Trzeba pamiętać, że suplement diety nie jest przeznaczony do leczenia tylko do uzupełnienia niedoborów żywieniowych. Tak naprawdę niewielka ilość suplementów diety obecna w sprzedaży jest zbadana pod względem jakości, a tym bardziej skuteczności działania. Natomiast realizując nasz projekt, chcemy zbadać, czy spożywanie opracowanych produktów opartych na surowcach dobrej jakości poprawi np. parametry lipidowe pacjentów. Projekt ma się zakończyć zgłoszeniem patentowym, ma być gotowy do wdrożenia. Więc zanim te produkty pojawią się na rynku, minie trochę czasu. Posiadamy już doświadczenie w komercjalizacji – opracowane przez nas receptury batonów i musli trafiły do sklepów. To wielka satysfakcja, kiedy możemy zobaczyć efekty naszej pracy na półkach sklepowych.
Także pomijając wszelkie trudności, o których wcześniej mówiliśmy, czasami rozmowy z przedsiębiorcą kończą się sukcesem. Zdarza się oczywiście, że wszystko kończy się na kilku spotkaniach, na wspólnym wypiciu kilku kaw, ale czasami z iluś kaw i rozmów wykluwa się właśnie dobry wspólny projekt i później satysfakcja, gdy na półkach widzimy produkty, których receptury opracowaliśmy lub udoskonalaliśmy.
No właśnie, projekt kończy się zgłoszeniem patentowym, ale to nie uniwersytet będzie produkował owe „batoniki”.
Nie, w ramach projektu mamy zaplanowaną produkcję kontraktową, czyli wyłonimy producenta, dlatego, że musimy pewną partię wyprodukować w warunkach już dostosowanych do produkcji żywności. Następnie pacjenci te produkty otrzymają i będą przez określony czas spożywać. Zarówno przed interwencją żywieniową, jak i po, będą mieli wykonane badania. Z uzyskanych wyników, po zgłoszeniu patentowym, powstaną także publikacje. Dokładamy wszelkich starań, żeby te produkty były naprawdę dobrej jakości i były smaczne. Analiza sensoryczna i konsumencka jest jednym z kluczowych etapów projektu. Te produkty muszą być akceptowalne smakowo, inaczej nie będą miały potencjału komercjalizacyjnego. Odpowiedni smak ma też zachęcić konsumentów do regularnego spożycia.
Z badań wynika, że konsumenci w Polsce są coraz bardziej zainteresowani prowadzeniem ekologicznego stylu życia. Mówią, że chcą wybierać przyjazne dla środowiska środki transportu czy kupować właśnie żywność utożsamianą jako bio i eko. Czy za chwilę do tej listy dopiszemy jeszcze żywność funkcjonalną?
Myślę, że tak, ale konieczna jest edukacja. Planujemy też w ramach współpracy z Doliną Rolniczą prace nad certyfikacją takich produktów funkcjonalnych, niemniej jednak Unia Europejska już także wprowadziła certyfikat: F-Food właśnie dla żywności funkcjonalnej. Nie jest on na dzień dzisiejszy jeszcze rozpoznawalny, jest to nowość. Wierzę, że takiej certyfikowanej żywności funkcjonalnej będzie coraz więcej.
PRYWATNIE
Pani Profesor, zmieniając temat, jest Pani chemiczką z wykształcenia?
Tak, jedynym prorektorem, który nie jest lekarzem (śmiech) i nawet nie medykiem. Studiowałam chemię, a doktorat i habilitację robiłam już w dyscyplinie nauk farmaceutycznych. Od prawie trzydziestu lat jestem związana z UMB.
Jak studiowałam, zawsze chciałam być nauczycielką, bardziej widziałam siebie pracującą w szkole średniej czy podstawowej. Miałam taką swoją kochaną ciocię, która była nauczycielką matematyki w liceum, ona dla mnie była takim wzorem, często opowiadała o swojej pracy w szkole, o tym ile ta praca dawała jej satysfakcji. Ale właściwie spełniłam swoje marzenie, uczę… w szkole wyższej. Po studiach dostałam propozycję pracy w Akademii Medycznej, na początku jako starszy technik, ale po roku udało się przejść na etat asystenta. Od 1998 roku prowadziłam ćwiczenia ze studentami.
Mój tato był technologiem żywności w zakładach zbożowych i pod niego podlegało właśnie laboratorium kontroli jakości. Tato zabierał mnie czasami do pracy i mnie tam zawsze do tego laboratorium ciągnęło. W rodzinie śmialiśmy się, że to już chyba wtedy był początek, że później do tego laboratorium trafiłam, do analizy żywności.
A prywatnie, jaka jest Katarzyna Socha?
Prywatnie? No…, myślę, że trochę uparta, trochę niecierpliwa (śmiech). Mam to też znowu po swoim tacie, który zawsze mówił: „ranek do roboty panek”. Ja też taka jestem, że jak już jest coś zaplanowane, to zwykle jestem w laboratorium o godzinie 8.30 i wszyscy wiedzą, że nie zaczniemy od kawy, tylko od razu do labu (śmiech) i nastawiamy analizy. Po południu to bardziej już czas pracy twórczej. Z kolei wieczorem potrafię się „zasiedzieć” przy komputerze do późnej nocy. Żałuję, że mam coraz mniej czasu na pracę w laboratorium, ponieważ bardzo lubię pracę doświadczalną.
W medycynie często podkreśla się aspekt pomocy ludziom. U Pani widać tę chęć pomagania, np. przez pomoc zwierzętom.
Od zawsze lubiłam zwierzęta. Mam psa adoptowanego z tzw. „domu tymczasowego”, który został znaleziony na mrozie, przez kogoś wyrzucony. Wypatrzyłam jego zdjęcie w internecie, na stronie fundacji i od razu wiedziałam, że musi być nasz. Pamiętam, że nie mogłam się doczekać kiedy go zobaczę i kiedy pojedziemy podpisać umowę adopcyjną. Minęło dokładnie 7 lat jak jest z nami, cudowny „terierkowaty” kundelek. Staram się w miarę możliwości wspierać internetowe zbiórki na rzecz fundacji prozwierzęcych i schroniska, a także namawiam znajomych do adopcji takiego przyjaciela.
Jakie jest życiowe motto Katarzyny Sochy?
Na pewno zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym. Kluczowe jest też budowanie dobrego zespołu. Mam szczęście, że pracuję we wspaniałym Zespole. Przy dużych zmianach w życiu zawodowym mogłam liczyć na Współpracowników, bez których nie udałoby się zrealizować wielu projektów. Bardzo to doceniam, dlatego że bez odpowiednich ludzi żaden projekt tak naprawdę nie wypali. Podstawą jest też zaufanie w zespole. To jest klucz do sukcesu.
Rozmawiała Dorota Sawicka