Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Wielcy i naprawdę wielcy.
  • Ostatnia zmiana 04.04.2014 przez Medyk Białostocki

    Wielcy i naprawdę wielcy

    Zaiste powiadam wam, że trudno jest ocenić postacie wpisane w historię. Niektóre z owych person miały tylko swoje przysłowiowe pięć minut, często jako wynik przypadku, a nie znojnej pracy lub talentów na miarę Mount Everestu. 

    Nie chciałbym budzić niezdrowych emocji podając przykłady niejako wciąż aktualne, więc sięgnę po już zweryfikowany. Mieszkałem wówczas na osiedlu Piasta, gdzie na patronów ulic dobierano tylko osoby z epoki pierwszych władców Polski. I nagle pojawiła się nowa nazwa. Kto zacz? Na takie pytanie żartownisie odpowiadali, że to nieprawy syn Mieszka I, bo nazwisko trąciło staropolszczyzną. W rzeczywistości był to towarzysz sekretarz ówczesnej siły przewodniej, który ledwie przybył na funkcję do Białegostoku i zdarzył mu się tragiczny wypadek. Pojechał ponoć ów dostojnik partyjny do Mongolii (pominę przyczynę tej wyprawy), wypłynął łodzią na jezioro i w ten czas huknął piorun. Niestety, ze skutkiem śmiertelnym. Domyślać się należy, że niedługo potem ktoś bardzo ważny z białostockiego „białego domu” (tu obecnie mieści się nasz Instytut Historii i Nauko Politycznych) zadzwonił gdzie trzeba i w 1974 r. zapadła decyzja, by Rada Miejska Białegostoku w tej właśnie sposób uczciła pamięć byłego już towarzysza.

    Ze starych planów Białegostoku można wyczytać i nazwiska innych jeszcze towarzyszy, których wytarto w następnych epokach. Ten zabieg weryfikacji patronów ulic i placów był powtarzany w początkach każdej nowej epoki. Niestety, często mechanicznie, bez zważania na autentyczne zasługi uwiecznionych. A przy czynieniu nowych propozycji chciałoby się zaapelować, by przynajmniej przestrzegano zasady, że w przypadku kandydatów, którzy właśnie odeszli do wieczności, powinno upłynąć przynajmniej 5 lat.

    Można sięgnąć po przykłady lepiej znane. Najstarsi pewnie pamiętają, jak agitatorzy z początku lat 50. ubiegłego wieku używali sobie na Janie Klemensie Branickim. Obwołano go wówczas symbolem obskurantyzmu i niesprawiedliwości społecznej czasów feudalizmu, do tego wręcz rozpustnikiem, hulaką. Kpiono z jego kandydowania na króla i ilości książek trzymanych w pałacu, wyliczano beczki wódeczności w piwnicach, z lubością opisywano wyczyny co poniektórych gości hetmana wielkiego koronnego. Jeden z nich Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” koniem chciał wjechać do teatru, a potem na zmianę grubymi żartami i chrapaniem zagłuszał artystów, itd.

    Po zmianie ustrojowej został kasztelan krakowski okrzyknięty mecenasem sztuk i nauk, uznany za gospodarza przedniego, budowniczego cudów architektury, dobrodzieja miasta i regionu. Patronuje nie tylko ulicy (i słusznie), jest znakiem w biznesie, godnością w życiu kulturalnym, postacią kojarzoną z Uniwersytetem Medycznym (poprzez siedzibę), czeka na swą ławeczkę (z trzema żonami, czy tylko z Izabelą?) Nie żebym chciał zaprotestować, bo też pisałem peany na cześć Jana Klemensa Branickiego i nie mam wątpliwości, że to on wywianował duży Białystok. Czy z miłości do miasta nad Białką? Nie oszukujmy się, miasto miało być tylko jednym z elementów w koronie wielkiego pana.

    Zatem zachowajmy umiar i pamiętajmy, że postacie znane mają swą białą (pozytywną) i czarną (negatywną) legendą.

    Kto decyduje o kolorze legendy? Śmiem twierdzić, że w pierwszej kolejności sam zainteresowany. Iluż to znanych nam rodaków już za życia rozsiewało mity o sobie, czyniło umizgi, werbowało pochlebców, posuwało się i do fałszowania faktów. Następni w kolejce sprawców, to zastępy wdzięcznych (także uczniów), ale ci na ogół robią to niejako zgodnie z naturą, z podniesionym wysoko do góry czołem. Co innego tłumy popleczników, którym dawno nieżyjący bohater jest potrzebny tylko jako sztandar, dla rozgłosu, uwiarygodnienia. Dobrze, że na ten przykład „ojcowie” II Rzeczypospolitej, zatem marszałek Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Wincenty Witos i kilku innych wielkich polityków tamtych czasów nie muszą patrzeć i słuchać, co wyczyniają ich rzekomi sukcesorzy. Śmiem twierdzić, że wszyscy komuniści nie zaszkodzili tyle Panu Romanowi, to niektórzy tak zwani narodowcy.

    Uf, to ma być felieton, a nie strzelanie z haubic. Zatem przytoczę jeszcze jeden przykład lżejszego kalibru, kamuflując nazwisko, bom znał pana Antoniego, lubił i cenił. Nastały czasy dobre dla żołnierzy września 1939 r., polubiła ich władza. Wtenczas pan Antoni, sam z pokolenia bohaterskich obrońców przystąpił do upamiętniania bitwy białostockiej z dnia 15 września. Miał dużo uroku osobistego, był operatywny i okrutnie konsekwentny. Pisał, apelował, nawiedzał, prosił. Tak zbierał pieniądze i materiały, które przeznaczał na tablice, pomnik, nagrobki. Samych tablic pamiątkowych umieścił w Białymstoku i na obrzeżach miasta kilkanaście. Jedna z nich jest umieszczona przy kościele św. Rocha. W miejscu walki? Bynajmniej, tu żołnierze odchodzący z Wysokiego Stoczku zatrzymali się, by odpocząć, może na kogoś poczekali i odeszli dalej nie ścigani przez nieprzyjaciela. Zapewniam, że nie było bitwy o Białystok w dniu 15 września 1939 r., dla Niemców to był trzeciorzędny kierunek działań. Była krótka próba oporu i to jest ważne, cenne. Chwała tym, którzy się na ten czyn zdobyli. Chwała panu Antoniemu, że tak zadbał o swoich kolegów, czy nawet podkomendnych. To była szlachetna pasja. Tylko, że w naszym mieście nie ma pomnika (są upamiętnione miejsca śmierci) bohaterów największej bitwy w dziejach Białegostoku - 22 sierpnia 1920 r. Nie ma … Nie będę dalej wyliczał, czego nie ma i wskazywał, czego jest ponad miarą. Ale czy można uniknąć takowych dysonansów?

     

    PS. Za miesiąc chciałbym przypomnieć wielką postać z dziejów medycyny białostockiej, bardzo związanej z pałacem Branickich, o której chyba nikt nie pamięta. Ciekawe, czy się ktoś domyśli, o kogo mi chodzi? Odpowiedzi na pytanie można przesyłać na medyk@umb.edu.pl

     

    Adam Dobroński

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.