Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. O przeszczepieniu wraz z twarzą cudzego życia i rodziny.
  • Ostatnia zmiana 15.11.2013 przez Medyk Białostocki

    O przeszczepieniu wraz z twarzą cudzego życia i rodziny

    Przeszczep ratujący życie jest jak przyjście na świat dziecka. Tego nowego człowieka nie rodzi jednak matka. On symbolicznie odradza się pod palcami chirurgów. Ten akt dotąd obce rodziny spaja więzami pokrewieństwa - pisze antropolog medyczny Małgorzata Anna Charyton.

    Przyglądam się tu głośnej historii przeszczepienia twarzy i chciałbym przeanalizować wyłącznie widowisko, jakie wykreowały media. Bohaterami opowieści są biorca i dawca oraz rodzina tego drugiego. Innym ważnym zbiorowym bohaterem jest zespół specjalistów dokonujących przeszczepu, ale postanowiłam skupić uwagę na pacjentach. W tym teatrze życia widownię tworzy społeczeństwo. Ono za pośrednictwem mediów śledzi i ocenia losy bohaterów. Media są narratorem opowieści. Ukazują to, na co czeka widownia - emocje. Historia obfituje w dramatyczne motywy, wzbudza więc całą gamę silnych emocji.

     

    Przezroczysta kultura Zachodu

    Staram się spojrzeć na tę medialną narrację z dystansem antropologa. Akcja rozgrywa się w kręgu kultury Zachodu. Tutejsze społeczeństwo bardzo ceni postęp technologiczny. Z pozoru dawno już zaakceptowało zabiegi przyłączania kawałka ciała jednej osoby do ciała drugiej w celu uleczenia tej drugiej. Niespotykane wydarzenie ma miejsce w Polsce - kraju postrzeganym jako tradycyjny, katolicki, ale stosującym biomedycynę (jako oficjalny system medyczny) na coraz wyższym poziomie. Tak zwany ratujący życie przeszczep twarzy przeprowadzany jest po raz pierwszy i w Polsce i na świecie. Zastanawiam się tu, czyje życie ratuje przeszczep.

    Ludzkie ciało to nie tylko organizm w sensie biologicznym. Poszczególne części ciała mają inne znaczenie symboliczne. Za sprawą aktywności społecznej to znaczenie staje się dla pacjentów bardziej realne, niż samo ciało biologiczne. Twarz jest tym szczególnym fragmentem ciała człowieka, który znajduje się na jego powierzchni i niemal zawsze jest odkryty, widoczny. Z tego powodu stała się ona obiektem wielu przekonań o znaczeniu psychologicznym i społecznym.

    Dorastając w określonej kulturze uczymy się posługiwać twarzą, jak narzędziem i komunikować się nią w sposób określony dla danej kultury. Do kontaktowania się z innymi służy nam dynamiczna mimika i utrwalony wyraz twarzy oraz wszystko to, co ją ozdabia. Uczymy się też odbierać i interpretować przekaz innych twarzy. Odczytujemy z nich status społeczny, stan emocji i stan zdrowia, a także wiek, płeć czy rasę. Ponadto twarz jest najbardziej spersonalizowaną częścią ciała (a najmniej nerka). Ma ogromne znaczenie dla samoidentyfikacji, tożsamości i osobowości. W największym stopniu decyduje o tym, jaki wytwarzamy sobie obraz własnego ciała (body image) - czyli to, jak konceptualizujemy i doświadczamy naszego ciała, świadomie bądź nie.

    Wreszcie właśnie twarz w dużej mierze kształtuje odbiór społeczny człowieka jako osoby. To znaczy, że obraz twarzy prawie zastępuje i wystarcza za obraz całej osoby - tak jakby pozostała większość ciała miała marginalne znaczenie. Wygląd twarzy jest wyznacznikiem atrakcyjności i piękna, które współczesna kultura Zachodu wysoko wartościuje. Badania psychologów dowodzą też, że osoby ładne nieświadomie oceniamy jako bardziej wrażliwe, miłe i godne zaufania, a nawet bardziej inteligentne, utalentowane i zrównoważone. Tak wiele wniosków na temat dostrzeżonego człowieka wyciągamy w ledwie 10 sekund. Nie jesteśmy tego świadomi, od niemowlęctwa dłużej zatrzymujemy wzrok na ładnych twarzach. Okazuje się, że nieurodziwi, którzy budzą przeciwne do ładnych skojarzenia, jako pacjenci są rzadziej odwiedzani przez lekarzy, a ich terapia w szpitalu trwa dłużej. Na łamach Charakterów pisał o tym psycholog Wiesław Sikorski.

     

    Historia śmierci i ożycia biorcy

    Twarz staje się motywem przewodnim opowieści o przeszczepach za sprawą losu pewnego 33-letniego mężczyzny. Ulega on śmiertelnemu groźnemuwypadkowi. Przednia część jego głowy zostaje ucięta i tak mocno zniszczona, że nawet najbardziej zaawansowana technologia biomedyczna nie może ocalić mu życia w jego własnym ciele. Nie może uratować go też dołączenie tej uciętej części ciała (próba replantacji niepomyślna). Nie może uratować go nawet dołączenie sztucznej, zastępczej części (wszczepienie implantu niewystarczające). Jego życie we własnym ciele powoli gaśnie. Lekarze robią wszystko, by jak najdłużej je podtrzymać. Jednocześnie pozyskują kawałek innej osoby i dołączają go w miejscu zniszczonego. Mężczyzna symbolicznie odradza się pod palcami chirurgów. Będzie im za to wdzięczny do końca swojego nowego życia. Odtąd zwany będzie biorcą przeszczepu.

    Biorca wraca do życia już we wspólnym ciele, trochę swoim, trochę cudzym, darowanym. Takie połączenie ciał różnych osobników w bioetyce i antropologii medycznej nazywane jest ciałem kompozytowym. Skomponowane ze sobą kawałki dwóch osób funkcjonują odtąd jako jeden organizm - to przekształcona natura. W opozycyjnej do natury świadomości społecznej każdy kawałek żyje nadal odrębnym życiem - to kultura.

    Wymiana własnej twarzy na inną jest wydarzeniem drastycznym z punktu widzenia koniecznych przemian tożsamości. Badacze stawiają wręcz pytanie o motywacje osób decydujących się na taką metamorfozę. W ukazanej historii ten dylemat można niemal pominąć. Tu biorca staje przed wyborem ostatecznym - przyjęcie obcej twarzy i życie lub odmowa i śmierć. Cudza twarz umożliwia mu życie, więc przyjmuje ją wyjątkowo entuzjastycznie. Jako mężczyzna ma nawet nieco łatwiej, bo na jego wygląd zewnętrzny w kulturze Zachodu kładzie się mniejszy nacisk (sfera gender). Jego pozytywny stosunek do przeszczepu z kolei bardzo korzystnie wpływa na proces powrotu do szeroko pojętego zdrowia (fizycznego, psychicznego, społecznego).

    Badania Bogumiły Jabłeckiej dotyczące transplantacji zewnętrznych części ciała pokazują, jak wielu dylematów i cierpień udaje mu się uniknąć. Zwykle biorcy twarzy muszą zdobyć się na ogromny wysiłek zbudowania nowej osobowości, tożsamości i body image. Codziennie zamiast swojego odbicia w lustrze oglądają cudzą twarz. Widzą pamiątkę po tragicznie, przedwcześnie zmarłym oraz pamiątkę po własnym bliskim spotkaniu ze śmiercią. Tej części ciała nie mogą zechcieć amputować, ani ukryć przed innymi pod ubraniem. Dzieje się wręcz przeciwnie, ich wymieniona twarz przestaje być anonimowa, staje się publiczna, medialna. Biorcy ponawiają kierowane do mediów prośby o uszanowanie prywatności.

     

    Ożywienie dawcy i więzów pokrewieństwa

    W tym samym czasie tragiczny wypadek przytrafia się również innemu młodemu mężczyźnie. Specjalistyczna aparatura medyczna podtrzymuje jednak życie w całym jego ciele. Nieodwracalnemu zniszczeniu ulega jedynie mózg. Bez tego organu mężczyzna nie może podejmować już żadnych życiowych decyzji. W takich sytuacjach odpowiedzialność za krewnego przejmuje rodzina - w tym przypadku matka. Jej syn zostaje zakwalifikowany jako dawca organów z powodu znalezienia się w stanie nazywanym śmiercią mózgową. Ze względu na potrzebę niesienia pomocy innym matka przekazuje liczne żywe organy, kawałki ciała syna na rzecz leczenia chorych. Oddaje nawet jego twarz. Ofiarowuje swój najcenniejszy w życiu dar, własne dziecko.

    Tymczasem kategoria śmierci mózgowej została ostro skrytykowana przez antropologów. W czasopiśmie Op.cit. Julia Żabowska przytoczyła szereg argumentów wysuwanych przeciwko takiemu ustanowieniu. Zmarły śmiercią mózgową jest nieżywy tylko oficjalnie, więc teoretycznie, a nie fizycznie. Jego śmierć nie jest zdroworozsądkowa, intuicyjna. Wywołuje lęk wśród członków rodzin, bo stoi w sprzeczności z tym, co obserwują - biologicznie żywym, jedynie uśpionym ciałem. Stwierdzenie śmierci mózgowej nie daje im poczucia, że życie bliskiego się zakończyło, że on został w pełni utracony. Dlatego rodziny mają wrażenie, że dopiero dając zgodę na wypreparowanie części jego ciała, same ostatecznie uśmiercają bliskiego. Ponadto pozyskanie dużej ilości organów przypomina rozbiórkę dawcy na części zamienne.

    Warto zwrócić jeszcze uwagę na dominujące w naszej kulturze przekonania na temat życia pozagrobowego. Katolicy ufają, że w chwili śmierci człowieka jego ciało i dusza ulegają jedynie tymczasowemu rozdzieleniu. Wprawdzie wierzy się, że ciało ulega rozkładowi i obraca się w proch, ale w dniu Sądu Ostatecznego również zmartwychwstanie i połączy się z duszą. Wskrzeszone przez Boga ciało zostanie przemienione w jakiś lepszy, niefizjologiczny byt. Będzie to wskrzeszenie somy, czyli jakoby ciało duchowe, więc doskonalsze, niepojmowalne. Ta wizja ma napawać nadzieją na lepsze życie wieczne, a jednak, jak wszystko to, co niepojmowalne, budzi ona lęk.

    Czy to znaczy, że przemienione ciało dawcy znów będzie kompletne? Czy na powrót zyska własną twarz, choć połączono ją już z innym ciałem? Czy może wygląd zewnętrzny dla zmarłego mężczyzny (gender) jest mniej ważny, niż możliwość stania się romantycznym bohaterem? Przed tymi dylematami staje matka dawcy. Mierzy się z niepewnością i lękiem, ale przezwycięża je i podejmuje decyzję o oddaniu organów syna. Mimo tego po ich pobraniu w odpowiednich miejscach martwego już ciała założone zostają protezy kosmetyczne - w tym replika twarzy. Zarówno matka, jak i szersza publiczność przyjmują ten akt z wdzięcznością i ulgą. Chodzi zatem o zachowanie w życiu po śmierci zarówno symetrii i piękna ciała, jaki i tożsamości.

    Później wciąż pełna mieszanych uczuć matka za pośrednictwem mediów śledzi dalsze losy twarzy syna. Została osierocona i opłakuje utraconego potomka, ale jednocześnie z rodzicielską miłością, tęsknotą i troską odnosi się do właściwie obcego biorcy, dlatego że on ma twarz jej syna. To prawie tak, jakby biorca był jej synem, a syn jakby nigdy nie umarł.

    Antropolodzy podkreślają, że przekazany biorcy kawałek ciała nie umiera, przeciwnie, w połączeniu z jego ciałem wraca do pełni życia. To daje zmarłemu częściową nieśmiertelność albo odrodzenie. Rodziny mogą odbierać ten fakt z radością ciesząc się przedłużeniem życia krewnego. Jednocześnie cierpią jeszcze bardziej, bo to również przedłużenie jego niedokończonego umierania oraz ich własnej żałoby. Mogą też bać się niespodziewanego spotkania na ulicy ze znaną twarzą utraconej bliskiej osoby. Często obserwuje się jednak aktywne poszukiwania biorców przez rodziny dawców.

    Kluczowe dla zrozumienia sytuacji niespodziewanie osieroconych rodzin dawców, jest zauważenie powstającego stosunku pokrewieństwa. Oddanie kawałka ciała krewnego, by żył w innej osobie spełnia w kulturze Zachodu warunek koncepcji pokrewieństwa - to jest powiązanie cielesne. Tworzy się sieć pokrewieństwa i uruchamia terminologia pokrewieństwa. Dla krewnych dawcy biorca staje się rodziną zastępczą. Wraz z darowanym organem na niego przenoszą uczucia i potrzeby wytworzone w stosunkach ze zmarłym. Biorca nieznany jest zatem jak zaginiony członek rodziny. Dlatego rodzina chce odszukać nowego członka. Widząc w biorcy krewnego, oczekuje od niego stworzenia relacji krewniaczej. Chce zbudowania trwałych więzi rodzinnych. Odczuwa, że ma prawo do swojego kawałka ciała zrodzonego ze swej krwi i z kości. Może nawet próbować przejąć kontrolę nad noszącą go osobą.

     

    Transplantologia z empatią

    Opisana tu bardzo mocna symbolika twarzy rozbudza w człowieku silne emocje. Profesjonalizm lekarza w pewnym stopniu wymaga natomiast umiejętności ich ostudzenia. Nadmierne mogłyby zakłócać fachową diagnozę i terapię. Mogłyby działać na szkodę pacjenta. Coraz częściej dostrzega się jednak granice tego ostudzania i zauważa, że nie wolno dojść w nim do skrajnej perfekcji. Nadmiernie również obniża efektywność biomedycyny. Medialna historia polskiego przeszczepu twarzy gwałtownie wzmacnia potrzebę stałego poszukiwania złotego środka pomiędzy niewczuwaniem się, a współodczuwaniem, czyli empatią.

     

    Małgorzata Anna Charyton

    antropolog medyczny, doktorantka

    Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.