Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Mam raka, czy wypada mi marzyć o ciąży? – zaproszenie na debatę ekspercką .
  • Ostatnia zmiana 18.03.2024 przez Medyk Białostocki

    Mam raka, czy wypada mi marzyć o ciąży? – zaproszenie na debatę ekspercką

    Czy nowotwór wyklucza z macierzyństwa? Lekarze potrafią pobrać i zabezpieczyć komórki jajowe w młodych kobiet, tak by wykorzystać je, kiedy pokonają chorobę. Jednak czy pacjentki wiedzą o takiej możliwości? A może same wykluczają ciążę, skoro mają raka? 

     

    Martyna Reducha ma 20 lat i jest jedną z najmłodszych pacjentek leczonych w Uniwersyteckim Centrum Onkologii. Mimo operacji, chemioterapii stara się normalnie żyć, studiować (Uniwersytet w Białymstoku), spotykać się ze znajomymi. Ważnym momentem w jej leczeniu było zabezpieczenie na później komórek jajowych. Jak mówi Martyna, ta świadomość, że choroba onkologiczna nie odbiera jej szans na macierzyństwo w przyszłości, daje jej siłę do walki każdego dnia.

    Martyna będzie jednym z uczestników organizowanej przez prof. Pawła Knappa debaty na temat onkopłodności. Szalenie ważnego tematu, który nie potrafi się przebić do powszechnej świadomości.

     

    Katarzyna Malinowska-Olczyk: Ile miałaś lat, jak dowiedziałaś się o tym, że masz raka jajnika?

    Martyna Reducha: - 20. Jak dowiedziałam się o chorobie, przez tydzień chodziłam jak na kacu. A po tygodniu wróciłam do życia, na studia, spotykałam się ze znajomymi, były wyjazdy, imprezy. Zabroniłam wszystkim moim znajomym i z rodziny okazywania mi współczucia. Powiedziałam: ma być wsparcie, dobre słowo i żadnego użalania. Żyjemy jakby nigdy nic. I to się sprawdziło. Zawsze byłam duszą towarzystwa. Lubię imprezy, wyjazdy. Mój tryb życia: w tygodniu uczelnia, weekend jest dla znajomych. I choroba tego nie zmieniła.

    Po operacji trafiłaś do profesora Knappa, który zaproponował zabezpieczenie komórek jajowych?

    - Tak, profesor wyłożył kawę na ławę. Ta rozmowa trwała chyba ponad godzinę. Powiedział, że mam 20 lat i dobrze byłoby zabezpieczyć moje komórki jajowe, bo nie wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądać po zakończeniu leczenia. Profesor przedstawił mi najbardziej czarny scenariusz. Przyznał, że nie wiadomo jak ten jeden jajnik, który został, zachowa się po chemii. I też nie ma pewności, czy w przyszłości nie trzeba będzie go usunąć. A on nie chciałby mnie pozbawiać szans na macierzyństwo. Powiedziałam, że na wszystko się piszę, bo moim największym marzeniem jest mieć dwójkę dzieci. Profesor powiedział mi, gdzie mam pójść. Trafiłam do kliniki leczenia niepłodności, żeby zabezpieczyć komórki jajowe. Miałam trzy razy pobierane jajeczka. Za każdym razem przez dwa pierwsze tygodnie miałam stymulację hormonalną, dostawałam zastrzyki, przyjmowałam leki. Normalnie ta stymulacja trwa znacznie dłużej, u mnie ze względu na raka, była mocno przyspieszona. Za pierwszym razem pobrano mi 15 jajeczek, a osiem tych najlepszych zamrożono. W kolejnym miesiącu powtórka. Pobrano 12 komórek, a 6 nadawało się do zamrożenia. Myślałam, że to już koniec. Ale dostałam telefon z kliniki i moja pani doktor zaproponowała żeby zrobić jeszcze jedno pobranie, bo trochę jest za mało tych komórek jajowych. Pobranie się udało. Pobrano 12, a zamrożono 8 jajeczek. Czyli w banku są łącznie 22 jajeczka. Jak się dowiedziałam ile łącznie mam tych jajeczek, to ze szczęścia aż się popłakałam. Tego samego dnia miałam mieć pierwszą chemię (ostatecznie ją przełożono – red.), ale byłam tak szczęśliwa, że stwierdziłam, że wszystko przeżyje, że dam radę. Wytłumaczyłam sobie, że to jest lek po to, żeby mi pomóc pozbyć się tego dziadostwa. Poukładałam sobie wszystko w głowie.

    Wszystko przyjmowałaś tak na spokojnie? Czy były jakieś trudne momenty?

    - Nie. Dla mnie największym ciosem w tym wszystkim było to, że stracę włosy. Całe życie wszyscy zazdrościli mi włosów. Ja nigdy nie eksperymentowałam z farbowaniem, szamponetkami. Zawsze miałam długie, piękne, brązowe włosy. Tylko raz je trochę rozjaśniłam. Można powiedzieć, że miałam bzika na punkcie tych swoich włosów. Uważałam je za swój największy atut. Po pierwszej chemii ciągle patrzyłam w lustro, sprawdzałam, czy coś już wypada. Nie liczyłam na żaden cud. Dwa tygodnie po pierwszej chemii, wtedy książkowo to się zaczęło. Wstałam, chciałam przeczesać włosy na uczelnię, patrzę, a na szczotce został cały pęk… Potem włosy były już wszędzie, w całym domu. Miała przyjść koleżanka, poszłam umyć włosy, a one mi tak wypadły, cała wanna była we włosach. Wtedy pożałowałam, że ich wcześniej nie ścięłam, bo jak przeciągałam dłonią po głowie, wychodziły mi garściami. Serce mi pękało. Poprosiłam, żeby rodzice wyszli z pokoju, wzięłam nożyczki i ścięłam je po swojemu, tak jak umiałam. Spojrzałam w lustro i widzę że wyglądam jak młody Marek Mostowiak z „M jak Miłość”. Zaczęłam się z siebie śmiać. Tak na cały głos. Rodzice myśleli, że zwariowałam. Ale to wszystko rozładowało sytuację. Kilka dni później byłam już gotowa, by tata zgolił włosy na łyso. Nie odwracałam wzroku od lustra. Widziałam wszystko. Nie chciałam, żeby coś mnie ominęło. Mega przykro mi się wtedy zrobiło, płakałam długo, musiałam się z tym oswoić. Potem wstałam, założyłam bandamkę i stwierdziłam, że wyglądam jakbym szła na rower. Do tej pory nie patrzę na siebie w lusterko, jak nie mam chustki na głowie. Potem w internecie pooglądałam filmiki, jak wiązać chustki. Koleżanki zaproponowały, żebyśmy wyszły na pizzę. Pomalowałam się jak zwykle, zrobiłam czarne kreski, pomalowałam na czerwono usta, założyłam złote kolczyki i tak fajnie uwiązałam chustę. Zrobiłam zdjęcie i wysłałam wszystkim znajomym. Takiego odbioru się nie spodziewałam, bo wszyscy napisali, że wyglądam rewelacyjnie. Usłyszałam nawet, że wyglądam jak żona szejka (śmiech). Sama wtedy spojrzałam w lustro i się sobie spodobałam.

    Jak się odnalazłaś na oddziale, gdzie leczone są zazwyczaj starsze kobiety?

    - Bałam się tego pobytu strasznie, tego jak tu będzie. Ale ten oddział to niezwykłe miejsce, tu jest bardzo dobra energia. Wszystkie kobiety są starsze ode mnie. Ale przychodzą, witają się, całują, plotkują, wymieniają nowościami i opowiadają o tym, co wydarzyło się w ich życiu. Nie wierzyłam, że tak może być na oddziale onkologicznym. I te rozmowy z tymi pacjentkami leczonymi tutaj bardzo dużo mi dały. Tu nie gada się o chorowaniu. Tu rozmawia się o gotowaniu, podróżowaniu, dzieciach, wnukach. Jestem na pedagogice opiekuńczo-wychowawczej, to czasem mówię, co mnie uczą na studiach, moje starsze koleżanki radzą się mnie i pytają o tą teorię ze studiów dotyczącą wychowania dzieci. Zawsze tylko jak przychodzi ktoś nowy, to jest pytanie, co ja tu robię i jak to, że taka młoda dziewczyna została na tak głęboką wodę wrzucona.

    Jaki jest plan leczenia?

    - Zaplanowane są trzy chemie – co trzy tygodnie. Moja chemia jest szybka, ale intensywna. Między chemiami mam tzw. dolewkę. Muszę robić wyniki krwi na bieżąco. Po chemii będzie sprawdzenie markerów i być może będzie potrzebna laparoskopia kontrolna Jak wszystko będzie ok., to co 3 miesiące kontrola. Profesor powiedział, że będę jego dziewczyną przez najbliższe pięć lat. Powiedział też, że mój nowotwór ma dobre rokowania. Bo to jest inny typ, od tego, na który chorują kobiety w starszym wieku.

    Martyna, bardzo pozytywnie i bojowo jesteś nastawiona. Jak Ty to robisz?

    - Dużo dała mi na początku rozmowa z profesorem. On mi wszystko wytłumaczył tak normalnie, zrozumiale. Rozmawiałam z nim jak z prawdziwym przyjacielem. I to on nastawił mnie wręcz bojowo. Powiedział: dzisiaj możesz jeszcze płakać, ale od jutra zaczyna się walka, nie ma mazgajenia. I poukładałam sobie wszystko w głowie. Ja sobie powiedziałam, że to nie ja walczę z nowotworem, tylko nowotwór ma walczyć ze mną. Ja mu staję okoniem i będziemy grać według moich zasad. Powiedziałam sobie: nie poddam się. Profesor Knapp powiedział mi na początku, że w tym wszystkim najważniejsze jest jak głowa pracuje. Trzeba przetłumaczyć sobie, że to jest choroba, z którą da się żyć. I że nie ma jednego scenariusza, bo jest wiele opcji. Ale jak postawisz jasny cel, da się wszystko przeżyć. Ja sobie jakoś wszystko przetłumaczyłam po swojemu. Jestem twarda, mam swoje zasady. Nie ja pierwsze choruje. Postawiłam sobie cel, że ja dziada zwalczę, a nie on mnie. Ale też mam lepsze i gorsze dni, jak każdy.

    A rodzice też Cię wspierają, choć to dla nich też bardzo trudna sytuacja.

    - Na początku rodzice byli załamani. Mama przeżywała bardzo. Tata jak przychodził na oddział, robił się zielony. Ale powiedziałam do nich, że mają się ogarnąć, żebym nie musiała się o nich martwić, bo to oni mają być dla mnie wsparciem i otuchą. Dla mnie najgorszą rzeczą było jak mama płacze. Myślałam, że mi serce pęknie.

    Masz zamrożone 22 jajeczka. Jeżeli okaże się, że to jedyna szansa na posiadanie dzieci i konieczne będzie in vitro. Czy to nie będzie problem dla Ciebie?

    - Oczywiście zostałam poinformowana o tym, że w przyszłości, jeśli znajdę partnera i będę z nim chciała stworzyć rodzinę, to być może będę musiała skorzystać z in vitro. Ale ja nigdy nie byłam przeciwniczką in vitro. To nowoczesna metoda leczenia, pomoc dla kobiet, które nie mogą zajść w ciąże naturalnie.

    A łatwiej Ci walczyć z chorobą wiedząc o tych 22 zamrożonych jajeczkach ?

    - Zdecydowanie łatwiej mi walczyć, kiedy mam z tyłu głowy myśl, że mam szansę na bycie mamą. Śpię spokojnie, mam siłę na to wszystko. Tych jajeczek jest dużo.

    Martyna, masz jakieś marzenia?

    - Plan jest taki: zwalczyć dziada, skończyć drugi rok studiów, żeby nie trzeba było brać dziekanki. Moja uczelnia bardzo wyrozumiale podeszła do mojej choroby. Dostałam kilka alternatyw. Bo przy moim leczeniu tydzień mnie nie ma, a dwa tygodnie jestem. A na uczelni obecności się liczą. Dogadałam się wykładowcami. Usłyszałam, że nie muszę się o nic martwic, najważniejsze żebym wyzdrowiała. Najgorsze byłoby gdybym musiała pójść na dziekankę. Wiem, że jak zostanę w domu „skapcieję”. Będę snuć się po domu w dresach. Ponadto mam na studiach wspaniałe dziewczyny, jest nas pięć, takich mocno zaprzyjaźnionych. Dzięki nim mam wszystko na bieżąco ze studiów, wszystkie notatki. Jakbym wzięła dziekankę, musiałabym nowych koleżanek szukać. A tego sobie nie wyobrażam. A z takich marzeń długoterminowych, to chciałabym zwiedzić świat, a w szczególności objechać całe Włochy. No i mieć dwójkę dzieci.

    Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk

     

    ZAPROSZENIE NA DEBATĘ

    Onkopłodność – debata w UMB

    Już 21 marca o godz. 17 w Auli Magna Pałacu Branickich odbędzie się debata publiczna na temat onkopłodności:

    „Płodność kontra rak, czyli wszystko o onkofertility”

    Wstęp wolny.

    Debata będzie również transmitowana online na stronie www.ptgo.pl

    Uczestnicy debaty:

    • prof. Robert Jach, ginekolog onkolog, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie
    • prof. Paweł Knapp, ginekolog onkolog, USK w Białymstoku
    • dr hab. Jarosław Piszcz, onkolog hematolog, USK w Białymstoku
    • dr Małgorzata Sawicka-Żukowska, onkolog hematolog dziecięcy, UDSK w Białymstoku
    • Martyna Reducha, pacjentka Uniwersyteckiego Centrum Onkologii

     

    Organizator: prof. Paweł Knapp, koordynator Uniwersyteckiego Centrum Onkologii, konsultant wojewódzki z ginekologii onkologicznej

     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.