Światowa pandemia koronawirusa zatrzymała wszystko. Rozlewa się tylko strach. Najpierw w Chinach, teraz we Włoszech, Hiszpanii czy USA. Liczba ofiar śmiertelnych liczona jest w tysiącach.
W Polsce czekamy jeszcze kulminacyjną falę z zakażeniami. Lekarze alarmują, że służba zdrowia nie jest gotowa na to, co się wydarzy. O sytuacji rozmawiamy z zakaźnikiem, prof. Robertem Flisiakiem, kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii UMB.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Jak obecnie wygląda praca w szpitalu? Jak ludzie radzą sobie z presją i strachem (który też wynika z braków materiałów ochronnych czy zestawów do pobierania próbek)?
Prof. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii: - W oddziale zakaźnym zarówno lekarze, jak i pielęgniarki, są przygotowani na kontakt z chorobami zakaźnymi. Obecna sytuacja związana z pandemią SARS-CoV-2 powoduje po prostu podwyższenie poziomu czujności i dbałości o własne bezpieczeństwo. Dlatego kluczowe jest zapewnienie zaopatrzenia w środki bezpieczeństwa osobistego. Oczywiście, że pod wpływem presji i stresu nieuchronne jest wyczerpanie. Jednak bardziej niż wirusa boimy się irracjonalnych zachowań ludzkich, które mogą doprowadzić do tragedii, gdy pacjentowi z racji podejrzenia o zakażenie SARS-CoV-2 nie zostanie udzielona właściwa pomoc medyczna. Pomimo przygotowania w klinice kilku sal zapewniających namiastkę intensywnej terapii, i nieocenionej pomocy zespołu anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych z USK przy ul. Skłodowskiej, nie są to warunki optymalne. Oczywiście wiemy, że jedynym rozwiązaniem na przyszłość jest skończenie budowy budynku, w którym znajdzie się OIT na terenie szpitala przy ulicy Żurawiej. Niestety w wielu placówkach opieki zdrowotnej świadomość, że przed kontaktem z SARS-CoV-2 nie ucieknie żaden szpital i żaden lekarz, dociera bardzo powoli. W efekcie zamiast przygotowywać się do tej nieuchronnej sytuacji często wybierana jest ucieczka od problemu. Ludzie ciągle myślą, że to sen, który zaraz się skończy. Nie, ten wirus zostanie już z nami przez kolejne lata. Lekarze, którzy obecnie zakazują wstępu do swoich gabinetów gorączkującym pacjentom, będą musieli z nimi się stykać. Jeśli teraz się z tym nie pogodzą i nie przygotują, to wcześniej czy później trafią na bezobjawowego pacjenta, który ich zakazi.
Pan Profesor stał się twarzą środowiska medycznego, bo jako jeden z niewielu odważnie i bez ogródek mówił o sytuacji, o brakach w sprzęcie i przygotowaniu. Czy po tych wywiadach w mediach coś się zmieniło? Czy widać różnicę w doposażeniu placówek? Albo w uruchomieniu większej ilości laboratoriów?
- Niestety nie. Cały czas zagraża nam, że za chwilę czegoś nam zabraknie. Codziennie liczymy elementy ochrony osobistej. Z przerażeniem myślę, że coś, co było zamówione i ma dotrzeć, spóźni się o kilka dni. Zamówienia dawno złożone, ale brak pewności jego realizacji. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że inni mają jeszcze gorzej. Dzisiaj na adres Żurawia 14 z dopiskiem „ordynator” przyszła anonimowa paczka z dwoma pudełkami masek. Dziękujemy, na pewno się przydadzą.
Jakiej pomocy potrzebują teraz specjaliści zajmujący się koronawirusem?
- Przede wszystkim spokoju, szacunku ze strony innych specjalności i nie stosowania spychologii. Niestety prawie każdy pacjent ze stanem podgorączkowym jest z miejsca kierowany na „zakaźną” izbę przyjęć z rozpoznaniem „Covid-19”, a co gorsza, w wielu przypadkach nie próbuje się nawet dociec innej przyczyny objawów. Poza tym powinna być stosowana zasada, że wymaz do badania na SARS-CoV-2 powinien być pobierany w miejscu postawienia podejrzenia, a pacjent skierowany do obserwacji domowej z powiadomieniem sanepidu, o ile nie wymaga hospitalizacji. Tak mówi ECDC. Niestety w Polsce przyjęto zasadę - do zakaźnego. Tylko zapomniano, że tych oddziałów zakaźnych i personelu jest zbyt mało. Potrzebujemy także gwarancji, że rządzący naszym krajem wyciągną z tej lekcji wnioski. Bez tych gwarancji narastała będzie frustracja i obawiam się, że część personelu może nie dotrwać do końca epidemii. Wypalenie zawodowe to nie jest fikcja.
Mamy mało zdiagnozowanych przypadków, czy robimy za mało testów, aby je wykryć?
- To jest na pewno jedna z przyczyn, ale pamiętajmy, że jesteśmy na początku epidemii. Miesiąc temu, 22 lutego, Włosi mieli tylko 9 zarejestrowanych zakażeń (w końcu marca mieli już ok. 100 tys. zakażonych i ponad 10 tys. ofiar śmiertelnych – red.).
Mówiło się o tym, że wirus jest groźny u osób starszych, a w Polsce umierają ludzie w średnim wieku.
- Przede wszystkim umierają ludzie obciążeni chorobami dodatkowymi. Wiek oczywiście odgrywa rolę, bo wiąże się ściśle z narastającym ryzykiem wystąpienia przewlekłych chorób krążenia, układu oddechowego czy metabolicznych. Na pewno ujawnią to statystyki, gdy zgonów będzie więcej. Ale najgorsze jest, że umierają ludzie nie z powodu zakażenia, ale z powodu hejtu, nienawiści, czy utrudnionego dostępu do opieki zdrowotnej. Powtarzam, nie boję się wirusa, boję się irracjonalnych ludzkich zachowań.
Co zwykły człowiek może zrobić, by uniknąć zagrożenia?
- To, co powtarzamy do znudzenia: unikać skupisk ludzkich i dbać do przesady o higienę.
Ile czasu może trwać okres zamknięcia szkół czy uczelni?
- Na pewno nie krócej niż do końca kwietnia, a najpewniej do połowy maja. Jeśli spojrzymy na inne kraje europejskie i nie mam tu na myśli Włoch, ale Niemcy czy Francję, to wydaje się, że nie osiągnęły one jeszcze kulminacyjnego momentu epidemii, a przecież upłynęło już ponad 5 tygodni od jej początku w Europie. Potem należy się spodziewać równie długiego okresu wygaszania epidemii...
Coraz więcej firm i osób prywatnych szyje maseczki. Czy takie maseczki są potrzebne i czy ich szycie ma sens?
- Klinika, którą kieruję aktualnie, ma resztki maseczek. Zapasy wystarczą na kilka dni. Wiem, że w innych jednostkach opieki zdrowotnej jest to jeszcze większy rarytas. Jeżeli w ciągu najbliższych dni nie dotrą zamówione dostawy, to właśnie takie maseczki mogą stać się naszym najważniejszym zabezpieczeniem. Dziękujemy za ten gest, on może niestety okazać się wcale nie symboliczny. Dziękujemy też wszystkim, którzy nas wspierają i oferują czasem nawet symboliczną pomoc. Dziękujemy też uczestnikom akcji #GastroPomaga, i nie chodzi tylko o to, że pielęgniarki i lekarze dostaną ciepły posiłek, ale o to, że czujemy, że ktoś o nas pamięta.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk, bdc