Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Siła alumnów – rozmowa z Włodzimierzem Łopaczyńskim.
  • Ostatnia zmiana 27.08.2018 przez Medyk Białostocki

    Siła alumnów – rozmowa z Włodzimierzem Łopaczyńskim

    Na początku lipca w UMB gościł dr Włodzimierz Łopaczyński wraz z żoną Joanną. To współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół UMB/AMB w Ameryce Północnej.

    Kiedy organizowałem nasze stowarzyszenie absolwentów w Ameryce Północnej myślałem o tym, by się po prostu zebrać i zorganizować nas samych, tych którzy są w USA i Kanadzie. Chodziło o to, byśmy się poznali, mogli się komunikować, spotykać, wymieniać doświadczeniami i nawzajem sobie pomagać

    W naszej uczelni studiował w latach 1974-80. Następnie rozpoczął pracę w Klinice Endokrynologii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym. W 1988 roku wyjechał na trzyletnie stypendium fundacji Fogarty’ego do Narodowego Instytutu Raka (National Cancer Institute - NCI) w Bethesdzie. Do Polski już nie wrócił. Od 30 lat (z krótka przerwą) związany jest narodowymi instytutami zdrowia (jednym z instytutów jest właśnie Narodowy Instytut Raka). W stycznia 2017 roku został zastępcą dyrektora jednego z siedmiu wydziałów tej instytucji.

    Katarzyna Malinowska-Olczyk: Czym się Pan teraz zajmuje?

    Dr Włodzimierz Łopaczyński: - Narodowy Instytut Raka w Bethesdzie ma siedem wydziałów, w tym sześć dywizjonów i jedno centrum, w skład którego wchodzą kliniki oraz laboratoria. Przez ostatnie 13 lat pracowałem w Division of Extramural Activites, a obecnie pełnię tam obowiązki pierwszego zastępcy dyrektora.  Mój wydział ogólnie zajmuje ewaluacją oraz kwalifikacją wszystkich projektów naukowych napływających do NCI w postaci grantów. Są to projekty z dziedziny onkologii, zarówno dotyczące badań podstawowych, jak i szerokich badań klinicznych. Instytut na swoją działalność otrzymuje od rządu amerykańskiego około sześciu miliardów dolarów rocznie. Zatem odpowiedzialność mojego wydziału jest bardzo duża, nie tylko przed amerykańskim rządem oraz kongresem, ale też przed obywatelami, którzy płacą podatki.

    Jakiej wartości są to granty?

    - Większość grantów jest przyznawana na pięć lat z przeciętnym rocznym budżetem proponowanym przez aplikanta do wartości około 1,5 mln dolarów. Zdarzają się też kompleksowe aplikacje, które zawierają wiele projektów - np. prowadzone przez cztery czy pięć różnych grup naukowych i one wówczas są w stanie uzyskać dotację w wysokości nawet 15 mln dolarów na rok.

    Czy te projekty, które ubiegają się o dofinansowanie dotyczą leczenia nowotworów czy też np. ich wczesnego wykrywania?

    - I jednego, i drugiego. W tej chwili schemat podstawowego projektu naukowego w jakiejkolwiek dziedzinie medycznej zakłada, że w ciągu pięciu lat wymagane jest osiągniecie konkretnego efektu medycznego.

    A jak się nie uda tego uzyskać?

    - Oczywiście nie każdy projekt dochodzi do tego momentu, że pojawiają się konkretne odkrycia, choć trudno mi powiedzieć, jakiego procenta badań to dotyczy. W takich sytuacjach po pięciu latach ośrodki występują o przedłużenie finansowania. Jeśli wyniki są obiecujące aplikanci mogą otrzymać dodatkowe pieniądze na dokończenie badań.

    Czy te granty są tylko dla amerykańskich naukowców?

    - Są różne programy. W niewielkim procencie, ale są również programy finansujące badania prowadzone za granicą.

    Czyli rozumiem, że gdyby naukowcy z Polski napisali dobry grant, to teoretycznie mają szanse na pozyskanie pieniędzy z NCI?

    - Oczywiście. Jest jednak szereg mechanizmów, które precyzują warunki, które musieliby spełnić.  Większość mechanizmów wymaga co prawda, żeby badania były wykonywane w Stanach Zjednoczonych. Ale niektóre projekty są otwarte dla wszystkich innych ośrodków naukowych w świecie.

    Wiem, że pomógł Pan w organizacji spotkań rektorów: prof. Adama Krętowskiego i prof. Marcina Moniuszki z naukowcami z narodowych instytutów zdrowia w Bethesdzie. Czy jest szansa na nawiązanie współpracy z UMB?

    - Tak, były to spotkania z osobami, które w zakresie obowiązków mają współpracę międzynarodową. Oczywiście, mam taką nadzieję, że z tych spotkań wyniknie współpraca. Choć ja osobiście nie mam na to wpływu. Wszystko zależy od tego, jak obie strony, które rozmawiały o tej współpracy, będą ją realizować. Wydaje mi się, że kilka projektów jest bardzo obiecujących, gdzie obie strony wykazują szerokie zainteresowanie. Na obecnym etapie trzeba jednak najpierw ustalić zasady tej kooperacji. Jest to jednak temat, który sam wymaga osobnego wywiadu.

    Od lat pomaga Pan polskim naukowcom: organizuje staże, pomaga znaleźć miejsce na studia doktoranckie, wspiera mentalnie. Teraz pomaga Pan nawiązać współpracę uczelni. Czy taka powinna być rola naszych absolwentów? Jaką mają oni siłę?

    - Kiedy organizowałem nasze stowarzyszenie absolwentów w Ameryce Północnej myślałem o tym, by się po prostu zebrać i zorganizować nas samych, tych którzy są w USA i Kanadzie. Chodziło o to, byśmy się poznali, mogli się komunikować, spotykać, wymieniać doświadczeniami i nawzajem sobie pomagać. I tej istotnej misji stowarzyszenia nie chciałbym zmieniać. Jest to w dalszym ciągu forma towarzyskiego klubu, który jest na tyle sprawny, że był w stanie zorganizować kilka zjazdów. Co ważne uczestniczyła w nich znamienna liczba naszych absolwentów, w przeciwieństwie do innych podobnych organizacji polonijnych. Ważne jest też to, że wciąż pojawiają się nowi członkowie, którzy są zafascynowani tym, co udaje nam się wspólnie robić. Oczywiście biorąc pod uwagę to, że wszyscy skończyliśmy tę samą uczelnię, cały czas wypływają pomysły, jak byśmy mogli odwdzięczyć się za wykształcenie, które otrzymaliśmy; wykształcenie, które pozwoliło nam wystartować w zupełnie nowym kraju i ukształtować własne kariery. Jak również pojawia się kwestia, w jaki sposób utrzymać kontakty z uczelnią. Władze uczelni, zarówno tej, jak i poprzedniej kadencji, partycypowały we wszystkich naszych zjazdach, które odbywały się w Stanach. To jest wspaniałe. Udział rektorów naszej uczelni podniósł prestiż tych spotkań i pozwolił na wielką integrację. Jest to dla nas wyjątkowo nobilitujące. Oczywiście my ze Stanów przyglądamy się temu, jak uczelnia się rozwija, jak doskonałe miejsca zdobywa w krajowych rankingach. Jeśli chodzi o wsparcie z naszej strony, nie możemy zaoferować takiej pomocy finansowej, która byłaby znacząco odczuwalna. Natomiast możemy i pomagamy w inny sposób; konkretnie pomagamy młodym pracownikom uczelni oraz studentom medycyny znajdować miejsca na odbycie stażu w USA. Wiem, że większość naszych absolwentów jest otwarta i gotowa przyjść z pomocą studentom czy doktorantom w zorganizowaniu wyjazdu do USA na staże czy stypendia. I najważniejsze, że pełna informacja o naszym stowarzyszeniu wraz z opisaną historią oraz kontaktami umieszczona jest jako zakładka na oficjalnej stronie internetowej UMB.

    Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk

     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.