Kolejki do specjalistów z zakresu psychiatrii czy psychologii dzieci i młodzieży są ogromne, bo… brakuje specjalistów. W Białymstoku niestety też.
W październiku zeszłego roku oficjalnie otwarto w naszej Uczelni Centrum Psychiatrii Dzieci i Młodzieży UMB. Inwestycję, na którą czekano w regionie przeszło 10 lat! Sprawdzamy, co się wydarzyło w Centrum przez ostatnie 12 miesięcy.
- liczba pacjentów hospitalizowanych w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży od powstania we wrześniu 2022 r. do sierpnia 2023 r. - 389
· liczba pacjentów przyjętych w Poradni Zdrowia Psychicznego (okres lipiec 2022r.-sierpień 2023 r.) – 969 (ponad 3,2 tys. wizyt)
- liczba pacjentów na Oddziale Dziennym Psychiatrycznym (okres lipiec 2022 r.-sierpień 2023 r.) – 111 (ponad 2,7 tys. wizyt)
Wojciech Więcko: Ośrodka wsparcia psychiatrycznego dla dzieci na Podlasiu nie było od ponad 10 lat. Na otwarcie Centrum Psychiatrii Dzieci i Młodzieży UMB przyjechał nawet Minister Zdrowia. Rok temu przecięto wstęgę i…?
Jacek Bida, Kierownik Centrum Psychiatrii Dzieci i Młodzieży UMB: - Pierwszego dnia pracy mieliśmy już dwóch lub trzech pacjentów. Potem ta liczba sukcesywnie rosła. Po tym roku mogę powiedzieć, że gdyby obok wybudować drugie takie centrum, to ono też nie stałoby puste. Jest ogromna potrzeba wsparcia małych pacjentów. Z NFZ mamy kontrakt na 28 łóżek, a był moment że mieliśmy 49 pacjentów. Nie dlatego, że chcieliśmy bić rekordy, ale te osoby naprawdę musieliśmy przyjąć.
Z naszych statystyk wynika, że mamy średnio niecałe 120 proc. obłożenia. Jesteśmy jedynym w regionie ośrodkiem o najwyższym, trzecim poziomie referencyjności. W naszym Centrum jest poradnia, oddział dzienny i oddział całodobowy, zamknięty.
Nie potrzebujecie akcji promocyjnej?
- Oj nie. Z resztą my zaczęliśmy już działać około miesiąc przed przecięciem wstęgi. Przenieśliśmy wtedy ze szpitala dziecięcego (UDSK) oddział dzienny, razem z poradnią. Wielkim kłopotem było zebranie zespołu. Nie ma takich specjalistów na rynku. Musiałem wykorzystywać prywatne kontakty. Przy czym nie zawsze udawało się spełnić wymagania NFZ. Przykład: miałem chętnego do pracy specjalistę ze świetną opinią w branży, ale Fundusz nie uznawał jego dorobku, bo… on nie pracował wcześniej w ośrodkach z kontraktem NFZ. A on tam nie pracował, bo przyjmował tylko prywatnie. Nadal mamy kłopot z zatrudnieniem dodatkowych psychologów czy psychologów klinicznych. Jesteśmy zmuszeni czekać na to, aż wykształcimy własnych. Sama nauka trwa 5 lat, a na koniec jest naprawdę trudny i obszerny egzamin.
To problemy wszystkich takich ośrodków. To dlatego są kolejki, przepełnione poradnie. Czytałem ostatni raport GUS i tam wskazano placówkę w Trójmieście, do której w kolejce trzeba czekać 6 lat na wizytę psychiatryczną. Tak nie powinno być.
NIERENTOWNI
Wrócę do Pana danych: 49 pacjentów na 28 łóżek? Jak?
- Łóżka mamy dla każdego (śmiech). Po prostu czasami są takie sytuacje, że nie możemy odmówić przyjęcia potrzebującego pacjenta. Zastrzegam, że nie przyjmujemy każdego, nawet jak lekarz wystawi skierowanie do nas. To, że ktoś podrapał sobie skórę na przegubie, albo zrobił awanturę o komputer czy komórkę w domu, ucieka z niego czy grozi okaleczeniem siebie, to nie znaczy, że trzeba go od razu zamykać w szpitalu bez możliwości wyjścia. Przede wszystkim trzeba się nim dobrze zaopiekować. Na początku jest Pierwszy Poziom Referencyjny – tam są psycholodzy i psychoterapeuci, ale nie ma psychiatry. U dzieci wg EBM leczeniem z wyboru np. depresji jest psychoterapia indywidualna, a w przypadku małego dziecka – terapia rodzinna. Dopiero brak efektu takich oddziaływań jest powodem do włączenia dodatkowo farmakoterapii. Wtedy też pacjent trafia do Drugiego Poziomu Referencyjnego – poradni. A gdy jego stan psychiczny nie ulega poprawie, to zostaje skierowany do Oddziału Dziennego Pobytu. Na Trzeci Poziom Referencyjny – czyli oddział całodobowy powinny trafiać dzieci z realnym zagrożeniem życia, gdy inne formy pomocy nie skutkują poprawą np. z dużą depresją czy ze schizofrenią – w celu ustalenia adekwatnej farmakoterapii.
Często słyszę głosy od rodziców, że oni zostawią u mnie dziecko na miesiąc lub dwa, zaczekają aż je „naprawię” i wtedy je zabiorą. A my nie jesteśmy warsztatem samochodowym. Nie zastanawiają się, dlaczego dziecku nagle pogorszył się stan zdrowia. Dlaczego nagle zaczęło gorzej funkcjonować, zrobiło się niegrzeczne. Osobiście uważam, że nie ma niegrzecznych dzieci – wszystko jest komunikatem do świata dorosłych o tym, że dziecko cierpi i nie radzi sobie samo z problemem. Nawet jeżeli dziecko ma wady neurorozwojowe, uszkodzenie mózgu, jakieś upośledzenie i przez to gorzej funkcjonuje, to jego opiekunowie starają się pozbyć problemu, wysyłając je do „naprawy”. Zwykle dzieci uczą się przez naśladownictwo. Jeżeli mają spokój np. w domu, to są spokojne i nie trafią do nas. Jeżeli jest jakieś napięcie, bo jest stres w domu, choroba, utrata pracy, rozwód, przemoc szkolna, to wszystko na nich się odbija. Jak silnik pracuje długo na wysokich obrotach, to w końcu pęknie w nim najsłabsza cześć. W naszym przypadku pewnie będzie to dziecko. Ono ma najsłabszy organizm, jego mózg nie jest jeszcze do końca rozwinięty. Pełne połączenia neuronalne następują w nim około 19 roku życia. Dopiero wtedy dziecko będzie sprawnie przewidywać skutki różnych zachowań, będzie umiało przewidywać przyszłość. We wcześniejszym wieku może to robić, ucząc się na swoich błędach. Są jednak dzieci z pewnymi zaburzeniami, które tego nie potrafią. A młodsze dzieci? Taki 6-latek ma bardzo proste rozumowanie: dobre jest to, co dla mnie jest dobre. U niego jest tylko białe i czarne.
Jakiego mieliście najmłodszego pacjenta, bo najstarszy to wiadomo – 18 lat.
- Nie ma granicy 18 lat. To się zmieniło. Liczy się moment zakończenia nauki w szkole. Najmłodszy pacjent miał 7 lat, został przeniesiony do nas z Kliniki Neurologii. Przyjęliśmy go tu na oddział z rodzicem, porobiliśmy badania tak szybko, jak się tylko dało, skonsultowaliśmy, ustawiliśmy leki i skierowaliśmy do poradni specjalistycznej do dalszego leczenia. Mniejsze dzieci staramy się przyjmować w ramach oddziału dziennego, tak by nie umieszczać ich w zamkniętym ośrodku. Jeśli chodzi o konsultacje pacjentów, to badamy nawet całkiem malutkie dzieci.
Z jakimi problemami pojawiają się u Pana dzieci lub ich rodzice?
- Najwięcej jest problemów ogólnorozwojowych. Dużo jest spraw związanych z dojrzewaniem, buntowaniem się, wagarami, mówieniem „nie” czy ogólnie poszukiwaniem własnego „ja”. Dojrzewanie to też czas kryzysu związanego z tożsamością płciową. Komuś wydaje się, że chce mieć inną płeć, albo za partnera mieć osobę tej samej płci. To też norma rozwojowa i może się zmieniać. Jeśli rodzic ma dobry kontakt z dzieckiem, dobrze to odbierze, to nic złego się nie wydarzy. Takie incydenty mogą się pojawiać. Ważne jest, żeby w miarę wcześnie to wyłapać, ustawić granicę. Nastolatek ma prawo do buntu, ale rodzic ma obowiązek pilnować, żeby dziecko w buncie nie zrobiło sobie lub innym krzywdy. Nie może przerodzić się to w zachowania ciągłe, którym będzie np. picie alkoholu, palenie, notoryczne uciekanie ze szkoły. Wtedy dojdzie do demoralizacji, może też dojść do łamania prawa. Wtedy okazuje się, że rodzic, jego autorytet, nie jest wydolny. Dziecko może szukać nowych autorytetów – niestety w dobie internetu mogą to być np. „patoyoutuberzy”. Dziecko najbardziej rozwija się do 3 roku życia, kiedy tworzą się połączenia neuronalne odpowiedzialne za rozwój więzi, przywiązania. Z kolei do 12 lat można je wychowywać, potem już nie jest to takie proste. Po tym okresie trudno wykorzenić złe nawyki.
Dziecko będzie się zachowywać rozsądnie, kiedy będzie miało poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia. Przy czym rodzic nie musi rozumieć motywów dziecka, ale musi się postarać zrozumieć samo dziecko. My, jako dorośli, w naszym dzieciństwie nie mieliśmy tylu bodźców. Cały dzień na boisku z piłką, komputer był jeden na osiedlu i do tego kolegi wszyscy szli grać. Teraz dzieci mają większą wiedzę niż my w ich wieku. A jeśli czegoś nie wiedzą, to sobie sprawdzą w Google. Z jednej strony to super, z drugiej – tam też znajdą patostrimy, patologiczne zachowania, pornografię czy mogą stać się ofiarą osób wyłudzających np. intymne zdjęcia. Kiedyś, jak się pokłóciłeś z kolegą, to nim dowiedziało się o tym szersze grono, to wy już byliście pogodzeni. A dziś? Taka informacja momentalnie wpada do internetu, ktoś coś dopisze od siebie, inni się nakręcą, ktoś przerobi zdjęcie i momentalnie wszyscy wiedzą. Cyberhejt to wszyscy na jednego. Ofiara jest zwykle słabsza emocjonalnie i ta sytuacja często ją przerasta. To wtedy pojawiają się zaburzenia, próby okaleczania , depresje, lęki. To wtedy nieprawidłowo kształtują się osobowość, czyli potocznie tak zwany charakter.
Coraz więcej dzieci ma kontakt z substancjami psychoaktywnymi, papierosami, alkoholem, narkotykami. Dużo złego zrobiły dopalacze, które były określane jako legalne narkotyki. Co w powszechnym rozumieniu oznaczało, że skoro są legalne, to nie szkodzą. A szkodziły bardzo. To była nieprzebadana chemia trwale uszkadzająca mózg.
Czy da się pomóc wszystkim?
- Różnie. Im wcześniej szukasz pomocy, tym lepiej. Jeżeli dwuletnie dziecko nie mówi, nie reaguje na swoje imię, to warto zacząć coś robić. Poszukać diagnozy. Może są jakieś zaburzenia rozwoju, może są jakieś wady genetyczne. To trzeba też odnieść do tego, jak było wcześniej w naszych rodzinach. Może być przecież tak, że dzieci późno zaczynają mówić i to nic złego. Ja uważam, że lepiej dmuchać na zimne i to skonsultować w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Nie ma głupich pytań i nie ma wieku, w jakim dziecko nie może trafić do specjalisty. Najmłodszy pacjent, którego konsultowałem w gabinecie prywatnym miał 6 miesięcy. Był po wypadku samochodowym (nic się mu nie stało) i miał traumę separacyjnej z matką, która była hospitalizowana i z którą dziecko nie miało kontaktu przez parę dni.
Półroczne dziecko?
- Tak. Ono miało objawy stresu pourazowego. To wszystko było widać. W tym wieku u dziecka pojawiają się interakcje społeczne, zaczyna się rozróżnianie otoczenia, nagłe zniknięcie opiekuna i odstawienie od piersi, wywołało u niego takie objawy.
PSYCHIATRIA OD ŚRODKA
Rozmawiamy w Światowym Dniu Zdrowia Psychicznego. W Polsce jest ledwie 600 psychiatrów dziecięcych. Bardzo mało.
- Nie wiem tylko, ilu z tych 600 jest aktywnych. U nas w szpitalu pracują dwie emerytki, bo inaczej oddział by nie funkcjonował. Inni wolą pracować tylko prywatnie. Dużo specjalistów wypala się zawodowo, to trudna praca.
Rok temu Fundacja Martyny Wojciechowskiej robiła badania, w których dzieci ze szkół podstawowych same określały swój stan psychiczny. Dziś są znane już ich wyniki: 28 proc. dzieci nie ma chęci do życia, 1/3 ma problemy ze snem, 16 proc. się okalecza się. Co Pan na to?
- To łagodne dane. Jeżeli chodzi o samookaleczenia, to ta liczba pewnie jest większa, podobnie jak z myślami samobójczymi.
Czy korzystanie z pomocy psychiatry, psychologa, to jeszcze jest uznawane za coś wstydliwego? Czy Choroszcz jest jeszcze stygmatem? Pytam, bo w ostatnich latach bardzo dużo w mediach mówi się o tych tematach.
- Młodzi, nastolatkowie rozumują już inaczej. Dla nich nie jest ujmą pójść do terapeuty. Niektórzy już się tym chwalą, a w szkole czy wśród znajomych nikt na to nie reaguje negatywnie. Ma to też drugą stronę medalu. Tacy pacjenci zaczynają się dzielić swoimi lekami z kolegami albo zaczynają ich używać w celu odurzenia się. Dzieci wykorzystują też chorobę do swoich celów. To są tak zwane wtórne korzyści z chorowania. Czasami nawet dokładają objawów, zgłaszają gorszy stan, by coś uzyskać. Takie zachowanie też jest objawem zaburzenia – np. nieprawidłowo kształtującej się osobowości. Chore dziecko ma większą uwagę rodziców, nie idzie do szkoły, może dostać zwolnienie z wf, mieć wydłużony czas pisania egzaminów czy matur, a jak będzie miało nauczanie indywidualne, to w ogóle nawet z domu nie będzie musiało wychodzić.
Trzeba jednak pamiętać, że sam lek to za mało. Dziecko potrzebuje wzmocnienia od rodziców, bliskich. Na początek trzeba zacząć od terapii indywidualnej, może rodzinnej. Trzeba znaleźć źródło problemu. Nawet system leczenia jest tak skonstruowany, żeby nie brać od razu tylko lekarstw, a poprzedzić to terapią. Jeśli nie ma psychoterapii, to za leki trzeba płacić 100 proc. Jeśli jest – to jest zniżka, tak jest na przykład w leczeniu zaburzenia koncentracji i uwagi potocznie nazywanym ADHD. Bez tego elementu ekonomicznego, niektórzy by się na trapię nie zdecydowali. To jak z bolącym zębem. Doraźnie można wziąć tabletkę przeciwbólową, ale ostatecznie i tak trzeba iść do dentysty. Jak będziemy zwlekać, to ból będzie cały czas, a do tego dziura będzie większa.
JUTRO
Czy jesteście w stanie przyjmować więcej pacjentów?
- Przy obecnej wielkości zespołu już nie. Mamy maksymalne moce, a nawet lekko je przekraczamy. Przy naszej obsadzie liczba 30 pacjentów jest optymalna. Dziś, jak rozmawiamy, mam ich na oddziale 38. Przydałoby się więcej pracowników w poradni. Tyle, że brakuje nam miejsca w tym budynku na nowe gabinety.
Na Podlasiu długo z psychiatrią dziecięcą nic się nie działo. Kiedy zamykał się w 2010 roku oddział dziecięcy w szpitalu w Choroszczy, to specjaliści stamtąd założyli prywatny NZON. Nikt jednak nie pomyślał o kształceniu następców. To dlatego teraz w Białymstoku mamy tylko 5 psychiatrów dziecięcych ze specjalizacją oraz 3 pracujących emerytów. Są chętni do specjalizacji, tylko nie ma kto ich szkolić. Jeden specjalista może mieć 3 rezydentów pod opieką. My mamy sytuację nadzwyczajną, bo za zgodą konsultanta krajowego, kierownik specjalizacji może szkolić 4 osoby. Do momentu aż te osoby nie ukończą specjalizacji, nie dostaniemy żadnego miejsca rezydenckiego, bo nie mamy specjalistów do opieki nad nimi.
Jest jakaś specyfika pracy oddziału?
- Mamy pewną sezonowość. W sumie dużo zależy od kalendarza oraz długości dnia i nocy. To nawet jest przebadane w przypadku depresji sezonowej. Kiedy szybciej zapada zmrok, gdy jest buro i ponuro, to szyszynka jest mniej pobudzana, jest mniej wydzielanej serotoniny, przez co łatwiej o depresję jesienią czy wczesną wiosną. Bo kiedy np. jest śnieżna zima, to choć zmrok zapada szybciej, to śnieg odbija światło i nie jest tak źle. Jeżeli zima jest bezśnieżna, ulice są brudne, to ta depresja może się nasilać.
W przypadku dzieci oczywiście nakłada się jeszcze na wszystko kalendarz szkolny. W wakacje bywało że mieliśmy ledwie 25 pacjentów. Jednak wszystko wraca do normy wraz z pierwszym dzwonkiem. Wymagania szkolne, presja rówieśnicza, presja ze strony rodziców, szkół, przemoc rówieśnicza. Uczniowie mają nacisk na odniesienie sukcesu, żeby być laureatem olimpiad, konkursów. Dzieciaki maja swój wyścig szczurów. Jeden z pacjentów opowiadał mi, że kiedy dostawał słabszy stopień, to w jego dzienniku elektronicznym od razu pojawiała się informacja, że zaniża średnią klasy. A on miał średnią 4,75! Coś tu jest nie tak.
Zaburzenia nie wybierają osób z określonych miejsc czy środowisk. One mogą dotknąć każdego. Ważna jest uważność na drugą osobę, troska rodzicielska, której nie można mylić z rozpieszczaniem.
Jak Pan widzi swoją pracę w Centrum za rok, za pięć lat?
- Parafrazując moje nazwisko –może być bida. Nie będzie komu pracować. To wariant pesymistyczny. Brakuje specjalistów. Mamy ludzi w trakcie kształcenia, ale oni będą gotowi za kilka lat. Mamy 5 rezydentów, którzy zaczynają od zera. Rok już się szkolą, a potrzebują jeszcze 4 lat. Mamy trzech specjalistów psychiatrii dorosłych, którzy już robią specjalizację dziecięcą – zajmie im to ponad 2 lata. Mamy jeszcze dwóch psychiatrów dorosłych, którzy planują się przebranżowić. Mamy jedną panią doktor pediatrii i u niej zdobycie specjalizacji z psychiatrii dzieci i młodzieży zajmie 3 lata. I teraz pytanie najważniejsze: czy oni, jak uzyskają specjalizację, to czy przyjdą do nas do pracy? Czy podkupi ich ktoś inny? Mieliśmy u nas w szpitalu dwie rezydentki, które robiły specjalizację w Warszawie i staraliśmy się je wspierać. Obie teraz pracują w stolicy, bo dostały takie oferty, że nie byliśmy w stanie nawet się do nich zbliżyć.
Niestety, w tym wszystkim ekonomia jest najważniejsza. Są rachunki do zapłacenia, pensje dla ludzi, koszty eksploatacji obiektów. A psychiatria dziecięca jest zbyt nisko wyceniana. Jako oddział nie zarabiamy na siebie. Nie da się tu ustalić niebotycznych pensji, bo nie ma z czego ich dać. Niedawno miałem rozmowę z panią, która chciał u nas pracować. Zakres obowiązków jej odpowiadał, nie dogadaliśmy się co do wynagrodzenia. Raz - że stawka nie była satysfakcjonująca, a dwa - że nie mogliśmy jej zapłacić za sytuacje, kiedy pacjent nie przychodzi na umówioną wizytę. NFZ nie płaci za to. W prywatnych gabinetach, jeżeli pacjent nie przychodzi na taką wizytę, to musi za nią zapłacić.
Ja rok wahałem się, czy objąć funkcję kierownika Centrum. Przyjmowałem pacjentów prywatnie, zarabiałem lepiej niż tu. Tylko co z tego, jak ja nie miałem gdzie wysyłać tych najbardziej potrzebujących dzieciaków. Czasami udawało się kogoś wysłać do Warszawy. Miałem też przypadek, że miejsce było w Sosnowcu! To drugi koniec Polski. Dlatego zdecydowałem się podjąć to wyzwanie, jakim jest tworzenie placówki praktycznie od zera.
Rozmawiał Wojciech Więcko