- Liczę, że razem stworzymy klimat ambitnego przełamywania barier, nieoglądania się na innych i parcia do przodu, nawet za cenę wyrwania się z wygodnej codzienności - rozmawiamy z dr hab. Marcin Moniuszko, prorektorem-elektem ds. nauki UMB.
Prorektorat ds. nauki znajduje się na pierwszym piętrze Pałacu Branickich, na prawo od schodów. To tam m.in. przecinają się najważniejsze robocze szlaki dotyczące spraw zawiązanych z pozyskiwaniem środków na badania, wyjazdy, staże i stypendia. Tu rozstrzyga się strategia naukowa Uczelni, komercjalizacja jej osiągnięć, to jaka będzie za kilka lat i jaką będzie miała pozycję w kraju, czy w Europie.
Wojciech Więcko: Czy zdążył Pan już oswoić się z nową sytuacją?
Dr hab. Marcin Moniuszko, prorektor-elekt ds. nauki UMB: - Przede wszystkim jestem bardzo wdzięczny za poparcie, wiele miłych słów i opinii, które przy okazji tych wyborów do mnie dotarły. Wszystkie te pozytywne sygnały traktuję jako zobowiązanie do jeszcze cięższej pracy na rzecz naszej uczelni. Jestem dość odporny na kwestie „tytularne”, nigdy nie spieszyłem się i nie zabiegałem na siłę o zaszczyty i awanse, interesuje mnie przede wszystkim możliwość realizacji pewnych marzeń i planów. Przyznam, że - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - jestem gorącym fanem naszego uniwersytetu, z którym czuję się bardzo emocjonalnie związany, w którym podziwiam wielu naukowców za ich pracę i osiągnięcia. Bardzo osobiście odbieram też wszelkie negatywne sygnały dotyczące mojej uczelni, które niekiedy pojawiały się czy pojawiają w mediach. Z drugiej strony, z dumą opowiadam o nas w każdym gremium krajowym czy międzynarodowym, w którym przychodzi mi pracować. Podziwiam wielu tych, którzy z poświęceniem własnego czasu podjęli się szeregu prac, których efekty przynosiły korzyści wcale nie dla nich, ale dla ogółu.
Jakie obawy ma przyszły prorektor?
- Od co najmniej 8 lat byłem intensywnie zaangażowany w szereg związanych z uczelnią zadań organizacyjnych, naukowych i dydaktycznych. W tym czasie zrozumiałem, że bez pasji i pełnego zaangażowania w pracę nie sposób osiągnąć sukcesu, który przy odpowiedniej koncentracji sił i energii zawsze, choć nie od razu, przychodzi. Poznałem zalety pracy u podstaw, często niewidocznej dla ogółu, wysiłku wielu osób, którzy, parafrazując Kennedy’ego, nie pytali, co uczelnia może zrobić dla nich, ale zastanawiali się, co oni mogą zrobić dla uczelni. Na szczęście spostrzegłem, że żadna ciężka praca w dłuższej perspektywie nie idzie na marne. Projekt odrzucony w jednym programie, potrafi nagle przydać się w kolejnym lub staje się zarzewiem kilku nowych idei realizowanych w ramach zupełnie nowych ram. Zdążyłem też niestety przekonać się, że decyzje o teraźniejszości i przyszłości uczelni często mogą zapadać na wysokim szczeblu, wielokrotnie niestety bez naszego udziału. Zrozumiałem więc, jak ważne jest „wydeptywanie” ścieżek na korytarzach Warszawy czy Brukseli. Nauczyłem się dość skutecznie rozróżniać efektywne, nawet trudne rozmowy dające szanse na sukces od spotkań kończących się tylko pozorowanymi działaniami, odróżniać tych, którzy chcą od tych, którzy działają tylko, gdy muszą. Zauważyłem też, ile energii i entuzjazmu potrafi zabrać konieczność wypełnienia często narzuconych z góry procedur biurokratycznych, jak łatwo wpaść w sidła niezliczonych przepisów.
W jakim stylu zamierza Pan pełnić swoją funkcję?
- Zrozumiałem, że przy tak pędzącym świecie, nie można sobie pozwolić na statyczność. Nie będę miał zapewne zbyt wiele czasu, by rozkoszować się wspaniałym widokiem na zabytkowy park, jaki rozpościera się z gabinetu prorektora ds. nauki. Bo postęp i dobre pomysły rodzą się w ciągłej, również osobistej komunikacji międzyludzkiej, przełamywaniu własnego naturalnego często rozleniwienia, niechęci do otwierania się na współpracę z innymi - z przyczyn osobistych, czy też niekiedy z wygody. Owszem, różni nas wiele, tak jak wszędzie są i u nas wzajemne urazy i zaszłości, ale ostatecznie jesteśmy przecież jednym zespołem. Mogę zapewnić, że gabinet prorektora, a przede wszystkim jego przyszły gospodarz pozostanie, tak jak dotychczasowy, otwarty dla nowych inicjatyw i ludzi, którzy poprzez swoją ciężką pracę chcą naszą uczelnię pchać jeszcze bardziej do przodu. Naprawdę bardzo gorąco zapraszam wszystkich do współpracy. Przed nami ogrom pracy i jedna czy kilka osób na pewno sobie z tym nie poradzą. Pochwalę się i nieskromnie przyznam, że przy licznych wadach, jedną z moich zalet (poza dość dobrą dyscypliną organizacyjną i determinacją) jest to, że mam bardzo ograniczone uczucie zazdrości i z przyjemnością potrafię podzielić się każdym wypracowanym wspólnie sukcesem z tymi, którzy zechcą jeszcze bardziej zaangażować się w pracę dla rozwoju naukowego uczelni. Bardzo liczę na konkretne wsparcie działań promujących rozwój naukowy ze strony doświadczonych, pracujących od lat na rzecz uczelni, często zasłużonych profesorów. Liczę, że razem stworzymy klimat ambitnego przełamywania barier, nieoglądania się na innych i parcia do przodu, nawet za cenę wyrwania się z wygodnej codzienności. Z drugiej strony, szczególny apel kieruję do kierowników jednostek, w których można odnaleźć wielu zdolnych, ambitnych 30-, 40-, 50-latków, którzy często z powodzeniem realizują własne cele, a których potencjał należałoby w jeszcze większym stopniu wykorzystać na rzecz uczelni. Mam nadzieję, że ich szefowie nie będą mi mieli za złe tego, że będę starał się nakłonić ich podopiecznych do podjęcia wyzwań i zadań przekraczających granice ich klinik i zakładów, namawiania, by swoją energię i talenty zaprzęgli dla dobra naszej Alma Mater. Liczę też bardzo na aktywność i współpracę najmłodszych pracowników nauki, doktorantów, również studentów. Oni stanowią podstawę i gwarancję prawidłowego rozwoju naukowego, będę starał się podtrzymać, a optymalnie, jeszcze bardziej rozniecić ich zapał do pracy. W ogóle, będę dążył do tego, by ci, którzy ciężko pracują, czuli się odpowiednio dowartościowani.
Czego może oczekiwać uniwersytet ze strony nowego prorektora ds. nauki? Jakie cele Pan sobie postawił?
- Przed nami kilka kluczowych wyzwań, zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym. Jednym z nich jest proces ponownej, odbywającej się co kilka lat osławionej już parametryzacji. To słowo, które powinniśmy zapamiętać, bo będzie często decydować o naszym być albo nie być. Parametryzacja ma nie tylko znaczenie prestiżowe (co też istotne), ale w bardzo konkretnym stopniu zdecyduje o tym, czy do uczelni spłyną na realizację zadań statutowych takie środki, jak obecnie (a i tak są one niższe niż nasze ambicje i możliwości), czy też otrzymamy jedynie symboliczne wsparcie, które w praktyce spowoduje paraliż naszych działań badawczych. Wynik każdej parametryzacji zależy w bardzo dużym uproszczeniu od uśrednionego dorobku naukowego pracowników danego wydziału. Im lepsi są najlepsi, im lepsi są ci, którzy pozostają w tzw. „centrum”, tym lepiej dla wydziału. Z drugiej strony, im więcej publikacji z niską punktacją MNiSW na danym wydziale, im więcej pracowników, którzy publikują mało (lub, co się niestety czasem zdarza, wcale), tym gorzej dla danego wydziału. Można by wręcz rzec, że żaden wydział nie może sobie pozwolić na luksus publikacji w czasopismach z niską punktacją, bo prowadzić to może do obniżenia „średniej” jednostki. „Budżet na naukę” dla danego wydziału jest ściśle regulowany na poziomie centralnym i, poza innymi czynnikami, zależy też w dużej mierze od wyników tejże parametryzacji. Musimy sobie uświadomić, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Im więcej sukcesów naukowych, tym więcej pieniędzy z „centrali” dla wszystkich, im więcej przypadków braku efektywności, tym większa szansa na duży spadek poziomu finansowania - znowu, dla wszystkich. Najbliższa parametryzacja czeka nas w roku 2017 i obejmie ocenę dorobku naukowego każdego z trzech naszych wydziałów uzyskanego w latach 2013, 2014, 2015 i 2016. W chwili obecnej może nie mamy już zbyt wielkiego pola manewru i w dużej mierze przy najbliższej parametryzacji przyjdzie nam zebrać owoce tego, czego dokonaliśmy w ciągu minionych 4 lat. Wszyscy staraliśmy się bardzo, ale pamiętajmy, że inne uczelnie też nie stały w miejscu, a te, które w ostatnim rozdaniu znalazły się za nami, z pewnością dobrze odrobiły tę przykrą lekcję i zrobią teraz wszystko, by do podobnego dysonansu nie dopuścić. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że sukcesy ludzi z UMB nie wszędzie w kraju wywołują falę entuzjazmu. Ale nie chcę teraz tylko i wyłącznie czekać bezczynnie wraz z trójką dziekanów z niepokojem na to, jak za rok podsumowane zostaną ostatnie cztery lata, zamartwiać się, którą kategorię otrzymają nasze wydziały. Już teraz musimy myśleć o następnych latach i w tej chwili podjąć stosowne działania. Naszym priorytetem powinna być maksymalna mobilizacja potencjału publikacyjnego jak największej liczby naszych naukowców. Służy temu motywacyjny system nagród, który w razie potrzeby będzie odpowiednio modyfikowany tak, by zachęcać do jeszcze bardziej efektywnego wysiłku. Uniwersytet medyczny grupuje bardzo wielu świetnych naukowców z ambitnymi planami badawczymi i to oczywiste, że żyjemy w poczuciu, że ciągle tych pieniędzy na badania jest nam za mało. Z przyczyn omówionych powyżej, nie jest wcale pewne, że będzie ich więcej, oby tylko nie było ich mniej. Niezależnie od koniunktury zewnętrznej, powinniśmy więc łączyć siły, środki finansowe, tworzyć wewnątrzuczelniane minikonsorcja tak, by móc realizować coraz bardziej ambitne cele.
To wystarczy, by zapewnić spokój i dobrostan uczelni?
- Niestety nie. Co szczególnie istotne, nie możemy absolutnie poprzestać tylko na środkach statutowych. Kolejnym moim priorytetem (zresztą wcale nieoryginalnym i w gruncie rzeczy bardzo oczywistym) będzie intensyfikacja działań mających na celu zwiększenie pozyskiwania środków finansowych z instytucji zewnętrznych, takich jak NCN, NCBiR, fundacje, Unia Europejska, towarzystwa naukowe i, co niezwykle ważne, przedsiębiorstwa. Wpadam w głęboką depresję, gdy widzę mapkę na stronie internetowej NCN, ukazującą alokację środków grantowych do różnych jednostek w Polsce i niezwykle skromny wykres przy kropce oznaczającej Białystok, który ginie w cieniu wysokich kolumn wskazujących na przyznawanie licznych grantów innym ośrodkom krajowym. Jestem głęboko przekonany, że w żadnym stopniu nie odzwierciedla to naszego potencjału. Absolutnie nie możemy i nie powinniśmy czuć się gorsi od innych. Dostajemy mało grantów, ale też, zniechęceni dość częstym odrzucaniem naszych aplikacji, za często wpadamy we frustrację i rezygnujemy z dalszych starań. Zdecydowanie za rzadko aplikujemy poza nasza uczelnią. Tak nie powinno być, jesteśmy na to po prostu za dobrzy. W związku z tym, składanie wniosków do instytucji zewnętrznych, naukowych i tych związanych z przedsiębiorstwami powinno stać się naszym nawykiem, wręcz „statutowym” obowiązkiem, czynnością tak samo naturalną, choć bardziej pracochłonną, jak składanie wniosków o środki pochodzące z uczelni. Na tak zwanym Zachodzie otrzymanie środków spoza uczelni jest często warunkiem istnienia danej jednostki. Oczywiście trudno jest zagwarantować sukces aplikacji, ale konieczne musi stać się próbowanie. Bez tego będzie nam naprawdę bardzo trudno przetrwać. Powinniśmy się w to angażować na każdym etapie naszej kariery, starsi powinni aktywizować młodych (na nich liczę szczególnie, programy Preludium, Iuventus czy Sonata na Was czekają), ale i młodzi powinni wiercić dziurę w brzuchu przełożonym, promotorom, by razem przygotowywali nowe wnioski, na przykład typu Opus.
A współpraca z partnerami komercyjnymi?
- To także jeden z moich priorytetów. Nie wolno traktować nam tego typu współpracy jako mniej znaczącej niż ta czysto naukowa. Wręcz przeciwnie, starajmy się poszukiwać jej tak aktywnie, jak to możliwe. Nie czekajmy jednak, aż przedsiębiorstwa same się do nas zgłoszą. Oczywiście Biuro do spraw Ochrony Własności Intelektualnej i Transferu Technologii powinno te kontakty często inicjować i stymulować, ale przecież wielu naukowców ma niekiedy bardzo dobre kontakty, na przykład z przedsiębiorstwami farmaceutycznymi. Wbrew pozorom dysponują one nie tylko budżetami na badania kliniczne czy cele promocyjne, ale są w stanie znaleźć środki na badania czysto naukowe. Trzeba im to tylko uświadomić i przekonać, że w gruncie rzeczy mogą na tym tylko zyskać. Osobiście spędzam bardzo dużo czasu na poszukiwaniu i przekonywaniu różnych przedsiębiorców do wysupłania pieniędzy na cele czysto naukowe. Każde kilka, kilkadziesiąt czy kilkaset uzyskanych tysięcy tutaj się liczy, bo buduje podstawy coraz większej niezależności finansowej. Przede wszystkim jednak, bez współpracy z partnerami biznesowymi nie możemy aplikować o naprawdę pokaźne sumy z funduszów europejskich dysponowanych przez NCBiR czy samorządy regionalne.
Uda się?
- W moim liceum, w tak zwanej klasie fizycznej, wisiał napis z jednym z moich ulubionych powiedzeń autorstwa, nie pamiętam, chyba Skłodowskiej-Curie: „Nic nie jest niemożliwe dla człowieka, który na swej pracy skupia baczną i przenikliwą myśl”. Jeśli nie zabraknie nam determinacji, a jednocześnie „przenikliwości myśli”, to na pewno się uda.
Rozmawiał: Wojciech Więcko