List do Medyka: medyk@umb.edu.pl
Żyję już wystarczająco długo, aby rzeczywistość mogła mnie zadziwić, a jednak… Pragnę podzielić się z Czytelnikami garścią spostrzeżeń na temat kontaktów lekarza z pacjentem, czy jego rodziną.
Problem był dyskutowany w marcowym numerze „Medyka Białostockiego” w kontekście wydarzeń w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym. Zdaję sobie sprawę, że mogę być podejrzany o stronniczość, gdyż w jednej z opisanych spraw byłem stroną. Do refleksji skłoniły mnie autentyczne sytuacje, w które normalnie trudno jest uwierzyć, że mogą mieć miejsce.
Coraz trudniej przychodzi mi zrozumienie i zaakceptowanie zmian, jakie zachodzą w relacjach między lekarzem, pacjentem i jego rodziną. Z niepokojem obserwuję narastające zjawisko nietolerancji i agresji, a przecież wzajemne zaufania pacjenta i lekarza to podstawa leczenia. Niewątpliwą rolę odgrywa w tym Narodowy Fundusz Zdrowia, który działa z pozycji monopolisty. Określa i wycenia standardy postępowania lekarskiego, rozliczając świadczone przez nas usługi. Pacjent to obecnie nie chory człowiek, a świadczeniobiorca.
Z domu rodzinnego wyniosłem głęboki szacunek dla zawodu lekarskiego, uważając go za rodzaj powołania. Oboje rodzice ukończyli medycynę, a ojciec i teść zostali profesorami. Sam jestem klinicystą z ponad 40-letnim stażem i z niepokojem obserwuję zachodzące zmiany. Pamiętam początki mojej pracy w Klinice Chorób Wewnętrznych w Łodzi. Uprawianie medycyny było wówczas trudniejsze, lekarze nie dysponowali tak doskonałymi metodami diagnostycznymi, ogromnie liczyło się doświadczenie, określane mianem „lekarskiego nosa”. Terapia często opierała się na zasadzie ex juvantibus. Prawidłową diagnozę, której w 100 proc. nie dało się ustalić, potwierdzały korzystne wyniki leczenia. Za to 2-3 razy dłuższy pobyt chorego w szpitalu sprzyjał nawiązaniu mimowolnej więzi z leczącym lekarzem. Pozycja i autorytet profesora, szefa kliniki były ogromne. Wynikało to z jego wiedzy i doświadczenia lekarskiego.
Niewyobrażalny postęp medycyny sprawił, że dysponujemy obecnie zupełnie innymi możliwościami diagnostycznymi i terapeutycznymi. Niestety lekarz utracił swoją pozycję, stał się świadczeniodawcą w ramach NFZ. Urzędnicy NFZ wymagają, aby diagnoza była szybka, terapia krótka, leczenie obejmowało jedną - zgodnie ze skierowaniem - chorobę. Do tego dochodzi, rozbudowana do granic absurdu, papierologia i wycena kosztów leczenia, ustalana często z sufitu. NFZ próbuje leczenie szpitalne zrównywać z działalnością produkcyjną. O tym, że to fikcja Czytelników przekonywać nie muszę. W tych warunkach doświadczony klinicysta, profesor, nie jest potrzebny, wystarczy internet.
Przeraża mnie rosnąca agresja w relacjach lekarz - pacjent, lub jego rodzina. Szokiem była okładka magazynu „Wprost” z kwietnia 2009 r. z pytaniem: „A ty już dałeś w mordę lekarzowi?”. Napisano wówczas, że aż 40 proc. pracowników służby zdrowia zetknęło się z agresją ze strony pacjentów. Trudno zresztą dziwić się reakcji chorego, kiedy dowiaduje się, że na wizytę u specjalisty, czy zabieg, czekać musi kilka miesięcy lub lat. Gdzie najłatwiej wyładować swoje emocje? Na rejestratorce, pielęgniarce czy lekarzu. Niewielu udaje się na skargę do NFZ, a przecież rzadko to biały personel odpowiada za wadliwe funkcjonowanie systemu.
„Gazeta Wyborcza” w marcu br. donosiła o nowej praktyce filmowania telefonem komórkowym przez rodziny pacjentów kontaktów z przedstawicielami służby zdrowia. Towarzyszy temu rosnąca nieufność i wątpliwości wobec postępowania lekarskiego. Faktem jest, że zmienia się profil pacjentów. Przeważają chorzy w podeszłym wieku, których oczekiwania są coraz większe. Co więcej, trudno rozmawia się także z rodzinami niektórych pacjentów. Nowoczesna terapia wiele może, ale ma swoje ograniczenia. Stąd wątpliwości związane np. z uporczywym leczeniem, a w Polsce brakuje szczegółowych przepisów na ten temat. Czy należy przedłużać życie za wszelką cenę? Przecież przychodząc na świat każdy z nas otrzymuje bilet w drugą stronę. To bardzo trudne problemy, o których należy rozmawiać z pacjentem i rodziną. Pytania te zadawano sobie od zawsze, ale teraz jakby trudniej na nie odpowiedzieć. Działamy pod presją czasu, hospitalizacja trwa krótko, liczą się koszty leczenia. W tych warunkach jeszcze bardziej ujawniają się problemy nękające system zdrowia. Lekarz jest chłopcem do bicia. Przestał być autorytetem, jest świadczeniodawcą w ramach służby zdrowia. Dodatkowo sylwetkę medyka kreują seriale telewizyjne. Nie ma co się dziwić ludziom, którzy widząc na ekranie, w jakich warunkach może przebiegać hospitalizacja i leczenie, oczekują tego w codziennym życiu. Ale część winy ponosimy sami. Lekarzom brakuje przygotowania do takiej trudnej rozmowy, czasem nie potrafimy rozmawiać.
Nie myślałem, że tak szybko nowe zwyczaje przeniosą się na Podlasie. To moje najnowsze doświadczenie. Także u nas rodziny pacjentów zaczynają filmować. Co więcej, o wyjaśnienie wątpliwości dotyczących terapii, zwracają się nie do lekarza, ale prosto do gazety. Dyskusja o leczeniu za pośrednictwem prasy! W przypadku opisanej pacjentki wszystko skończyło się pomyślnie. Została wypisana ze szpitala z wyraźną poprawą, z zaleceniem kontynuacji terapii. Po konsultacji specjalisty niepotrzebny okazał się bardzo kosztowny antybiotyk.
Jako konsultant wojewódzki zdaję sobie sprawę, że często proces diagnostyczny i terapeutyczny nie przebiega zgodnie z oczekiwaniami chorego czy rodziny. Zgodny jest natomiast z zaleceniami i finansowaniem procedury przez NFZ. Przyczyny są prozaiczne: tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Lekarz, jak każdy człowiek, nie jest, mimo najlepszych chęci, nieomylny, ale stanowi to raczej wyjątek niż regułę. Większość z nas ciężko, sumiennie pracuje, uzupełnia wiedzę, uzyskuje wyższe kwalifikacje, a wyjątki zdarzają się w każdej profesji. Uważam, że zaufanie pacjenta do lekarza to rzecz podstawowa, bez której trudno o skuteczną terapię. Niezbędna jest też empatia z drugiej strony. O to w obecnych czasach coraz trudniej. Dlatego też pytam, co się dzieje ze współczesną medycyną? W jakim kierunku zmierzają wzajemne relacje?
Prof. Włodzimierz Musiał, kierownik Kliniki Kardiologii