Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Zapomniany dyrektor Bowszyc.
  • Ostatnia zmiana 11.06.2025 przez Medyk Białostocki

    Zapomniany dyrektor Bowszyc

    „Bowszycówka” to budynek, który w ostatnich tygodniach został wyburzony, by w jego miejscu powstało piękne centrum dydaktyczne. To też symboliczna pamiątka po osobie zasłużonej zarówno dla UMB, jak i szpitala klinicznego - Witoldzie Bowszycu.

    „Bowszycówka” tak przez dziesiątki lat nazywano potocznie „willę-klocek” położoną za szpitalem USK od strony ul. Szpitalnej. Prawdopodobnie powstała podczas budowy szpitala klinicznego (przed 1962 rokiem), jako miejsce dla kierownika budowy. Potem przez ponad 20 lat mieszkał tam m.in. Witold Bowszyc, od którego nazwiska ten budynek dostał przydomek. Przez 10 lat był on kierownikiem działu technicznego szpitala, a później przez kolejnych 17 dyrektorem administracyjnym AMB. Był osobą, która dużo dobrego zrobiła dla Uczelni, ale która jest zapomniana. Odszedł w niesławie, niesprawiedliwie pomówiony.

    Spod Grodna na kierownika

    Witold Bowszyc urodził się 24 stycznia 1934 roku w Wielkiej Brzostowicy (przed wojną wchodziło w skład województwa białostockiego, obecnie znajduje się na Białorusi). Po zakończeniu II wojny światowej, w maju 1948 roku cała jego rodzina została przesiedlona do Białegostoku.

    Witold Bowszyc najpierw ukończył Państwową Średnią Szkołę Zawodową na wydziale elektrycznym, a następnie IV Technikum Elektryczne. Później nakazem pracy zostaje skierowany do Warszawskiego Zjednoczenia Elektromontażowego, gdzie pracuje jako technik, a potem kierownik budowy. Zakład pracy kieruje go do Wieczorowej Szkoły Inżynierskiej w Białymstoku, którą kończy w 1963 roku z tytułem inżyniera mechanika. Jeszcze studiując, w 1958 roku zostaje zatrudniony w Akademii Medycznej w Białymstoku, jako inspektor nadzoru ds. robót elektrycznych zespołu klinik. W latach 1961-62 pracuje w zarządzie inwestycji AMB, która zajmuje się budową Państwowego Szpitala Klinicznego. A po otwarciu szpitala, dyrektor PSK Antoni Tołłoczko, po uzgodnieniu z rektorem prof. Ludwikiem Komczyńskim, powołuje go na stanowisko kierownika technicznego PSK.

    Nowy kierownik ma ręce pełne pracy. Do szpitala jest wzywany i w dzień, i w nocy. Dlatego już po roku takiej pracy dyrektor szpitala proponuje, by kierownik Bowszyc zamieszkał wraz z rodziną (ojcem Feliksem i babką Stanisławą Bowszyc) w budynku warsztatów naprawczych PSK, czyli w „bowszycówce”. Do dwupokojowego, 60-metrowego mieszkania na I piętrze Bowszyc wprowadza się pod koniec 1963 roku. Uczelni zaś przekazuje – co ważne w tej historii – swoje mieszkanie kwaterunkowe przy ul. Wiatrakowej. Do pracy ma blisko, jego gabinet mieści się na I piętrze w PSK, tuż obok kawiarni, po lewej stronie. Jak wspominają jego współpracownicy, rzadko można go było zastać za biurkiem. Najczęściej chodzi po szpitalu, pilnując wszystkiego osobiście. Nawet idąc do pracy, potrafił obejść cały „gigant”, by sprawdzić czy jest porządek, albo czy trawa jest przystrzyżona.

    Witold budowniczy

    1 listopada 1973 roku zostaje przez Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej powołany na dyrektora administracyjnego AMB i zaczyna urzędować w Pałacu Branickich. To dzięki jego staraniom i „darom z Podlasia” wożonym do Warszawy, udaje się doprowadzić do kupna ziemi pod budowę przyszłego szpitala dziecięcego, a także „zwierzętarni”. W czasie jego zarzadzania zaprojektowane i wybudowane zostają takiej budynki jak: hala sportowa przy ul. Wołodyjowskiego (1976-77), Dom Studenta nr 2 przy ul. Waszyngtona (1979-80), Zakład Anatomii Patologicznej i Medycyny Sądowej czyli Collegium Pathologicum (1983), oraz Instytut Pediatrii, który był podwaliną dla szpitala dziecięcego. To za jego czasów prowadzonych jest wiele prac związanych z rewaloryzacją Pałacu. A były to czasy, kiedy dosłownie wszystkiego brakowało. Na uczelni borykano się z brakiem odczynników, aparatury. Jak pisały gazety w 1984 roku „Ostatnio np. dyrektor administracyjny Witold Bowszyc musiał się niemało nagłowić skąd wziąć żarówki. Akademia potrzebuje bagatelka 6 tys. sztuk. Udało się ściągnąć trochę z Łodzi, ale to zaledwie 400 sztuk. Gwoździe, farby, materiały budowlane od lepiku po papę – ze wszystkim kłopoty i od lat te same”.

    Dyrektor jest chwalony i doceniany przez kolejnych rektorów: prof. Konstantego Wiśniewskiego, prof. Jerzego Łebkowskiego i prof. Zbigniewa Puchalskiego. Regularnie otrzymuje nagrody pieniężne za „szczególny wkład pracy” i odznaczenia „Zasłużony Białostoczanin” (1970), „Za wzorową pracę w służbie zdrowia” (1974) czy też „Złoty krzyż zasługi” (1977). Jego akta są pełne podziękowań za pomoc w organizacji  m.in. sympozjów, imprez sportowych i innych organizowanych na terenie AMB. W opiniach przełożeni co roku piszą podobnie: „Jest pracownikiem solidnym zdyscyplinowanym, o dużej wiedzy zawodowej. Posiada zdolności organizacyjne”. Piszą też: „jest pryncypialny i wymagający – być może z tego powodu nie jest lubiany przez niektórych profesorów uczelni”.

    Przepychanki z mieszkaniem

    W 1983 roku rozpoczyna się budowa Instytutu Pediatrii, czyli pierwszej jednostki przyszłego UDSK. By zrobić miejsce pod nowy budynek – konieczne jest rozebranie baraków, w których mieści się warsztat elektromedyczny PSK. Pojawia się problem – gdzie warsztat ulokować. Dyrekcja szpitala rozkłada ręce. Sprawą zajmują się liczne komisje. Szpital przedstawia 11 propozycji translokacji warsztatu. Żadna z nich nie zostaje przyjęta. W końcu szpital pod koniec 1985 roku wysuwa propozycję, by warsztat umieścić w mieszkaniach zajmowanych przez dyrektora Bowszyca (I piętro, 60 mkw.) i docenta Józefa Kanię (parter 62 mkw.). Te rozwiązanie zostaje w końcu przyjęte. Uczelnia musi gdzieś jednak wykwaterować lokatorów. Podpisuje więc umowę ze spółdzielnią mieszkaniowąm która ma wybudować dwa mieszkania w lokalizacji ul. Nowotki, Podleśnej i Akademickiej. Przy czym obaj panowie muszą za te mieszkania zapłacić (wcześniej Bowszyc oddał swoje mieszkanie za darmo Uczelni – red.). Co według nich jest dużą niesprawiedliwością. „W rezultacie zakład pracy zamiast przydzielić mi mieszkanie zamienne z uwagi na wywłaszczenie mnie z dotychczas zajmowanego (…) spowodował poniesienie przeze mnie wielkich kosztów – bowiem sam uiszczam pełny koszt realizacji nowego mieszkania” – pisał rozżalony dyrektor Bowszyc w 1990 roku, który za mieszkanie musiał zapłacić aż 40 mln zł. I żali się, że uczelnia za darmo „zyska pomieszczenia przez mnie zajmowane, ja natomiast straciłem mieszkanie kwaterunkowe poprzednio oddane do dyspozycji uczelni”, i po 32 latach pracy zostaje z długami”.

    W tym czasie dyrektor Bowszyc ma również problemy w pracy. Konfliktuje się z zakładowym inspektorem BHP. Ten śle skargi wszędzie gdzie się da – nie tylko do władz uczelni, ale także do prokuratury i izby skarbowej. „Łącznie w ciągu ostatnich 76 dni złożył Obywatel 11 pism z napastliwymi, bezpodstawnymi podejrzeniami, pełnymi zwykłej złośliwości i zawiści” – pisze w kwietniu 1985 roku dyrektor Bowszyc. I ostrzega, że jeżeli inspektor BHP nie zajmie się swoją pracą, będzie musiał rozwiązać umowę o pracę. Oskarżenia z dzisiejszego punktu widzenia wydają się błahe: BHP-owiec zarzuca pracownikom uczelni, że niezgodnie z prawem dokonali kasacji maszyny do pisania, że nie trafiła na złom, a do osoby prywatnej. Oskarża jednego z pracowników, że przywłaszczył pieniądze ze sprzedaży starych koców z akademików, a innego, że na wymianie żeliwnych grzejników zbił fortunę. W czasach, kiedy brakowało wszystkiego, służby nie mogły tych donosów zlekceważyć. Toczy się kilka postępowań, na uczelni powołanych zostaje kilka komisji. Nikt nie dopatruje się uchybień, wszystkie postępowania zostają umorzone. W połowie 1985 dyrektor Bowszyc zwalnia BHP-owca z powodu bałaganu w miejscu pracy i niedopilnowania formalności związanych z urlopami i zwolnieniami. Ten odchodząc się odgraża. W 1989 roku zmienia się w Polsce ustrój. Rozżalony i zwolniony z uczelni BHP-owiec ma pole do popisu – jest wielu chętnych, by rozliczyć prominentów z poprzedniej epoki. Jego oszczerstwa, że należący przez wiele lat do partii dyrektor Bowszyc osiągnął korzyści majątkowe wykorzystując swoją pozycję – przede wszystkim załatwił sobie za darmo mieszkanie – przekonują wiele osób. Sprawa Bowszyca staje na Senacie Uczelni. Dyrektor musi się tam tłumaczyć i ostatecznie zostaje zmuszony do odejścia z pracy z dniem 12 marca 1990.

    Już po jego odejściu – w sierpniu i we wrześniu - w Kurierze Podlaskim ukazuje się cykl artykułów pt. „Klinika glazury i terakoty”. Tam redaktor Jerzy Tartak oskarża Bowszyca o to, że otrzymał bezprawnie bezzwrotną pożyczkę mieszkaniową, że załatwił sobie najatrakcyjniejsze działki w mieście, na których wybudował sobie z materiałów AMB dom, i że załatwił sobie za darmo mieszkanie. Wszystkie zarzuty – pojawiające się na uczelni, jak i w gazetach - w postępowaniu sądowym się nie potwierdzają. Dziennikarz po jakimś czasie zamieszcza na łamach gazety w ramach ugody przeprosiny. Przyznaje, że żaden z zarzutów nie potwierdził się. Pisze: „Moim zdaniem, Pan Witold Bowszyc padł ofiarą tamtego czasu, kiedy stosunek do pewnych ludzi był wtedy, nazwę to, politycznie jednokierunkowy”.

    Uczelnia zaprasza byłego dyrektora na jubileusz 40-lecia AMB. Bowszyc do pracy na Uczelni już nie wraca. Bardzo przeżywa całą sytuację. Długotrwały stres przypłaca ciężką chorobą serca. Umiera w 2008 roku.

     

    Witold Bowszyc, to nie jedyna osoba z tej rodziny związana z naszą Uczelnią. Jego brat Jerzy, absolwent pierwszego rocznika AMB, po studiach zamieszkał w Suchowoli, gdzie stworzył ośrodek zdrowia. Ludzie nazywali go Doktorem Judymem. Nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Mieszkańcy Suchowoli wiedzieli, że w razie choroby, nieważne czy w dzień czy w nocy, można się do niego udać po pomoc. Był powszechnie szanowany, przez trzy kolejne kadencje wybierano go na radnego Powiatowej Rady Narodowej. Założył fundację swojego imienia wspierającą najzdolniejsze dzieci w Suchowoli. Zmarł przedwcześnie w 1994 roku, w wieku 62 lat. Po jego śmierci brat – Witold - ufundował nagrodę im. Jerzego Bowszyca dla najlepszego licealisty suchowolskiego liceum. Nagroda jest nadal fundowana przez żonę Danutę i córkę Anetę.

    Katarzyna Malinowska-Olczyk

     


     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.