Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
  • Ostatnia zmiana 07.12.2018 przez Medyk Białostocki

    Sam bym tego lepiej nie zrobił

    W okresie od 1 lipca 1964 roku jako młody (?) trzydziestoletni, dobrze zapowiadający się chirurg, pracowałem w North Staffordshire Royal Infirmary w Stoke on Trent w Anglii.

    W jaki sposób w środkowym PRL-u doszło do szkoleniowego wyjazdu lekarza nieposiadającego jeszcze drugiego stopnia specjalizacji? Szlak został przetarty przez doktora Józefa Zalewskiego i doktor Teresę Masłowską, on w pełni wykwalifikowany chirurg, ona pierwsza w wojewódzkim szpitalu specjalistka anestezjolog. Inicjatorem zagranicznych szkoleń był dyrektor wojewódzkiego szpitala doc. Adam Gowgird skoligacony z profesorem Janem Nowickim, torakochirurgiem pracującym w zespole profesora Manteufla w Instytucie Gruźlicy w Warszawie. Prof. Nowicki dzięki koneksjom w angielskim świecie lekarskim, pełnił funkcję łącznika między polskim ministrem zdrowia i władzami angielskimi. Pozycję swoją zawdzięczał aktywności w międzynarodowych towarzystwach naukowych.

    Polskie kanapki

    Pierwszy z młodej generacji lekarskiej zostałem wyróżniony jako „towar eksportowy” z zadaniem zdobycia wiedzy i „godnego reprezentowania” Polski Ludowej. Dokumenty konieczne do formalnego uzyskania zgody na pracę pisałem pod dyktando prof. Nowickiego nie ufając mojej znajomości języka angielskiego.

    Podróż samolotem, pociągiem i taksówką z przygodami, ale szczęśliwie, zakończyła się w docelowym szpitalu w godzinach wczesnowieczornych. Dyżurująca siostra przełożona zaprowadziła mnie do wyznaczonego pokoju w rezydencji asystentów na terenie szpitala. Zrezygnowałem z kolacji, ponieważ miałem polskie, przygotowane przez żonę, kanapki. Przy okazji dowiedziałem się, że w szpitalu pracuje krajan Jurek Piwowarczyk, dermatolog. Próba nawiązania z nim kontaktu skończyła się niepowodzeniem, ponieważ kolega nie mając o tej porze żadnych obowiązków wyszedł poza rezydencję. Dopiero następnego dnia rano przyszedł z wizytą do świeżo zatrudnionego rodaka, zabierając mnie na śniadanie.

    Po śniadaniu zgłosiłem się na oddział chirurgii do siostry oddziałowej, którą był… mężczyzna i do którego zwracano się per „sister”. Od niego (niej?) otrzymałem fartuch i kolejno byłem przedstawiany: młodszemu asystentowi - Richardowi Turnerowi, starszemu asystentowi (zastępcy ordynatora) - Richardowi Leneghanowi, Australijczykowi niemieckiego pochodzenia i konsultantowi (ordynatorowi) Mr Johnowi S. Ramage.

    Mr Ramage był jowialnym, dobrze odżywionym szkotem z poczuciem humoru i mocną pozycją zawodową. Oddział chirurgii to była ogromna sala z 24 łóżkami. Każde łóżko można było odizolować od reszty pomieszczenia kotarą przesuwaną na przymocowanej do sufitu szynie. Każda czynność lekarska czy pielęgniarska była wykonywana w warunkach izolacji.

    Śnieg!

    Po obchodzie była chwila wypoczynku przy służbowej kawie i herbatnikach. W czasie tej przerwy dowiedziałem się, że moim polskim poprzednikiem w tym szpitalu był dr Tadeusz Tołłoczko, asystent w klinice kierowanej przez prof. Jana Nielubowicza. Wspominano o nim z dużym uznaniem. Poprzeczka dla mnie została ustawiona wysoko.

    Krótko przedstawiłem swoją sytuację opisując środowisko, w którym miałem działać niemal cały rok. Jako szkolący się zostałem zatrudniony na stanowisku starszego asystenta (senior house officer). Mój etat był etatem nadliczbowym. Rutynową obsadę lekarską oddziału stanowił ordynator oraz starszy i młodszy asystent. Do moich obowiązków należały zabiegi przy łóżku chorego. Każde wkłucie do żyły w celu pobrania krwi lub podania leku wykonywane było przez lekarza, podobnie jak cewnikowanie. Badaniem i opisywaniem (lakonicznym) historii chorób zajmował się najmłodszy lekarz. Czasami gdy miał wątpliwości prosił o badanie konsultacyjne starszego kolegę.

    Stopniowo testowano moje wiadomości i umiejętności powierzając wykonywanie mniejszych zabiegów operacyjnych (żylaki kończyn dolnych, guzki krwawnicze, łagodne guzy skóry i tkanki podskórnej). Stopniowo spektrum zabiegów rozszerzyło się na przepukliny, usunięcie pęcherzyka żółciowego, usunięcie prostaty. Większość zabiegów wykonywali: ordynator i starszy asystent.

    Przypuszczam, że we wrześniu 1964 roku w miejsce Richarda Leneghana, któremu skończył się półroczny kontrakt, został zatrudniony Mike Smithe-Golby, Anglik po niedawno zdanym egzaminie specjalizacyjnym. Nowy starszy asystent był „niewyżyty chirurgicznie”. Uważał, że powinien wykonywać duże zabiegi operacyjne.

    W grudniu 1964 roku doszło do „klimatycznej katastrofy” - spadł śnieg. Pokrywa śniegu miała 6 cm grubości. W związku z warunkami stanowiącymi zagrożenie w komunikacji samochodowej, Mike Golby w dniu operacyjnym rano zatelefonował do szpitala oświadczając, że ze względu na ogromne ryzyko wypadku nie może przyjechać do pracy.

    W programie operacyjnym w tym dniu były dwa większe zabiegi: usunięcie nerki i częściowe wycięcie żołądka oraz kilka mniejszych operacji rozpisanych na dwa zespoły. W związku z absencją Mike'a szef musiał dokonać zmiany programu pracy. Zwrócił się do mnie z propozycją.

    - Stan, nie będziesz mi dzisiaj asystować, przejdziesz na drugą salę zamiast Mike'a. Powiedz, co chcesz operować: żołądek czy nerkę?

    - Proszę Pana, jeżeli wolno mi wybrać, to wolałbym wykonać częściowe wycięcie żołądka.

    - Wiedziałem Stan, że ty nie lubisz urologii.

    - To nie jest problem fobii. Chodzi o moje niewielkie doświadczenie w urologii i znacznie większe w chirurgii gastroenterologicznej. Stąd mój wybór, na który mi Pan pozwolił.

    - Żartowałem. Przecież widziałem, że nie unikasz urologii. No to do dzieła.

    Angielska robota

    Udałem się na drugą salę, gdzie zwykle operowano ostre przypadki. Anestezjolog przygotowywał pacjenta, a ja myłem się do zabiegu (3 minuty) korzystając z preparatu odkażającego ręce. Do pomocy miałem dwie pielęgniarki, z których jedna była instrumentariuszką, a druga asystentką. Sprawnie przebiegała operacja częściowego wycięcia żołądka z powodu wrzodu w okolicy krzywizny mniejszej. W momencie kiedy wykonywałem połączenie ścian żołądka i dwunastnicy, a więc zbliżałem się do końca operacji, poczułem na moim karku delikatne dmuchnięcie. W całkowitej ciszy w sali operacyjnej zorientowałem się, że za mną stoi szef. Zza moich pleców stara się zobaczyć pole operacyjne. Chwilę odczekałem i nie przerywając zakładania szwów, zapytałem:

    - Czy nie ma Pan zastrzeżeń co do wykonywanej procedury?

    Zaskoczony moim jasnowidzeniem odpowiedział:

    - Stan, doskonale, sam bym tego lepiej nie zrobił.

    Miałem nadzieję, że wypowiedź szefa była rzetelną oceną moich poczynań, a nie grzecznościowym zwrotem miłego Szkota.

    Była to ostatnia operacja w sesji przedpołudniowej. Po dokonaniu wpisu do księgi operacyjnej i przebraniu się w „cywilne ubrania” udałem się do rezydencji asystenckiej na posiłek zwany lanczem (lunch).  Odpowiednik naszego obiadu serwowany od godziny 13 był okazją dla zaspokojenia głodu, a jednocześnie towarzyskiego spotkania asystentów. Po przyjściu do jadłodajni zbliżyli się do mnie dwaj lekarze - Hindus i cypryjski Grek i złożyli mi gratulacje. Byłem zaskoczony, nie wiedziałem, o co chodzi. Poprosiłem o wyjaśnienie powodu gratulacji.

    - Nie bądź taki skromny, przecież Mr Ramage powiedział, że wykonana przez ciebie operacja była tak dobra, że on sam nie zrobiłby lepiej. Oczywiście podziękowałem za gratulacje i zacząłem zastanawiać się, jakim cudem zdanie szefa wypowiedziane w obecności dwóch pielęgniarek i anestezjologa, w ciągu niespełna godziny, dotarło do tych dwóch kolegów. Sądzę, że miłym dla mnie „plotkarzem” był anestezjolog Hindus znieczulający operowanego przeze mnie chorego.

    Od tego dnia częściej byłem wyznaczany do „poważniejszych zabiegów”. Doszło do tego, że pewnego dnia Mike zadzwonił do szefa z oświadczeniem, że w dniu dzisiejszym nie przyjdzie do pracy, ponieważ nie ma nic do zrobienia. W tym dniu rzeczywiście był wyznaczony tylko do asysty ordynatorowi. Szef przyjął do wiadomości absencję. Następnego dnia w ogóle na ten temat nie było żadnej rozmowy (przynajmniej w obecności świadków). Dalszy ciąg pracy był niezaburzony. Chyba rzeczywiście Mike dostawał więcej zabiegów.

    Stanisław Sierko, emerytowany chirurg

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.