Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
  • Ostatnia zmiana 07.12.2018 przez Medyk Białostocki

    Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

    Przysłowie to znane, dobre, bo pojemne, na różne sposoby może być tłumaczone. W jakim domu? Pewnie w swoim, a może jednak w cudzym, bo go sprzątać nie trzeba, światła tam oszczędzać, przed złodziejami chronić.

     

    Może dobrze tylko od czasu do czasu, by odpocząć od hałasu i niechcianego towarzystwa? Jeszcze inne przysłowie głosi, że kawalerowi wszędzie źle, a żonatemu tylko w domu. W domu teściów? Dosyć tych figli słownych, chcę pisać o starych domach. Jeszcze nie tak dawno były w pogardzie, a i obecnie na białostockich Bojarach co jakiś czas płonie taki staruszek, bo komuś pilno postawić tam nową murowankę. Ładniejszą od dawnej? Na pewno obszerniejszą, bardziej fikuśną, szklano-błękitną, z arkadami, za metalowym ogrodzeniem. A niech ludzie widzą, że mu się w życiu poszczęściło.

    Staruszek dom

    A co ma zrobić babcia z rentą na dożycie? Nie znam dobrej, mądrej odpowiedzi na to pytanie, pewnie za mało oglądam TVP. Dowiedziałem się jednak, że rok w rok wpływa kilkadziesiąt lub i znacznie powyżej stu zgłoszeń na konkurs „Najlepiej zachowany zabytek wiejskiego budownictwa drewnianego w województwie podlaskim”. Dzieje się tak od 2005 roku, zgłoszenia pochodzą i z miasteczek, a termin zabytek jest traktowany umownie. Po prostu są to stare domy, stodoły, lamusy, młyny, wiatraki. Niekoniecznie aż tak bardzo stare, ale podtrzymywane bez rewolucyjnych zmian (już z doprowadzoną wodą, łazienką…), z wielką troską także o wyposażenie, z zachowaniem wspomnień. Wzrusza utrwalana pamięć o losach domów i kolejnych jego mieszkańcach, gościach, złoczyńcach również.

    Narodziny

    W „dużej wsi Białystok” (według Sokrata Janowicza) któregoś dnia postawili dźwig, przybyła ekipa budowlańców (z rano trzeźwa) i zaczęło się wznoszenie bloku z płyt, czyli nowocześnie. Wcześniej zniszczono wszystko co szpetne, bo stare, łącznie z drzewami owocowymi, sadzawkami, pagórkami. Patrzyłem, jak to się odbywało na osiedlu Piasta, czyli na gruntach dawnej wsi Skorupy. Dźwigi były ważniejsze od architektów, ci zaś wyspecjalizowali się w układaniu klocków, jak Jasie z klasy IV a. Tak wyrosły cywilne koszary, dziś już zamaskowane, upiększone, przesłonięte zielenią, z dodaną małą architekturą. Można usłyszeć, że się podobają, zwłaszcza tam już urodzonym. Czy ktoś zdobędzie się na wyznanie: kocham swoje osiedle?

    A co się działo, gdy gdzieś pod Hajnówką, w powiecie bielskim, białostockim, w każdym innym - za cara, za sanacji, czy lipnej demokracji, przed I lub II światową - włościanin, drobny szlachcic lub drobny mieszczanin - chciał postawić dom? Długa to byłaby opowieść.  Zgodnie z porzekadłem nie zaczyna się budowy domu od dymu z komina. Więc najpierw trzeba było zebrać grosiwo (najłatwiej dolary za wielką wodą), potem wymarzyć sobie wizję własnej chaty, zawrzeć umowę z majstrem, wyprawić się razy kilka lub kilkanaście po kloce: proste, grube i żywiczne, przetrzeć je. A gdy zaczęło się misterium stawiania domu: należało czuwać, wzdychać do Pana Boga o pogodę, spraszać sąsiadów do pomocy, dogadzać cieślom, zdunom i stolarzom, dodawać sił domownikom. W nagrodę „inwestor” mógł uśmiechnąć się pod wąsem patrząc na podnoszące się ku górze ściany, na węgły ładnie wyrobione, krokwie i łaty, komin i wycięte ptaszki na śparogach. To był własny dom, nawet jeśli ciasny, jego duma, cząstka jestestwa.

    Dojrzewanie

    Podlasianin Zygmunt Gloger napisał o dworkach, że musiały przeminąć trzy pokolenia, by dzieło budowania było trwałe. Dziadowie wznieśli dom i wyposażyli wnętrza, ojcowie napełnili je życiem i upiększyli, a wnukowie wyrośli na swoim, tu okrzepli. Dom był jak metryka, księga rodowa, jak świętość. Trzeba było go cenić, bronić przed wrogami, wpisać w testament. Niestety, zdarzały się kataklizmy, a może i ktoś z domowników dał się omamić, zbłądził, Miał jednak szansę powrócić na swoje, może dopiero na starość, przeprosić się i z domem. Był taki zwyczaj, że wynoszący trumnę z ciałem zmarłego stukali nią delikatnie trzy razy w ścianę domu. To już na wieczne pożegnanie. W opowieściach sąsiadek - pamiętam jak z narastającym strachem ich słuchałem - trafiały się i sceny o duchach, które pozostały w domu. W Knyszynie ponoć nie wszyscy czują się spokojnie w starym domu, obecnym muzeum, co potwierdza nawet pani Jadwiga, dyrektor tamtejszego ośrodka kultury.

    To oczywiste, że pisząc własne życiorysy i biografie osób zasłużonych podajemy wiele szczegółów, ale dlaczego ograniczamy się do podania tylko adresu domu urodzenia, życia, pracy, śmierci? Nie przenikamy przez jego ściany. Przez zapomnienie, czy niedocenienie?

    Pan dom

    Niejeden dom zasłużył setnie na takie pańskie traktowanie. Czy nigdy nie śnił się Pani lub Panu dom dzieciństwa, może i ubogi, ale miły, najczęściej radosny, bezpieczny? Czy już zatraciliśmy tamte zapachy, szmery, klimaty?

    Wracam do wspomnianego konkursu na najlepiej zachowany stary dom. Wśród nagrodzonych były i domy kupione stosunkowo niedawno, ale uszanowane, bo zachowane przynajmniej w części (izba, kącik, piec, strych etc.). Niektóre dowartościowane, wzbogacone o stare sprzęty, obrazy, makatki, chodniki. Zachwyca troska o odtworzenie dziejów takich obiektów, w pierwszym rzędzie losów byłych właścicieli, ważnych zdarzeń. Za kilka miesięcy ukaże się staraniem Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu książka z dwudziestoma takimi opowieściami wzbogaconymi fotografiami. Ta dwudziesta pierwsza opowieść, w zupełnie innej konwencji, mogłaby porażać wyznaniami: kupiłem stary dom, kazałem wszystko spalić i zaczęliśmy budować willę; po śmierci rodziców (dziadków) szybko zrobiłem porządki, wyrzuciłem starocie do pojemników ze śmieciami. Niestety, tak się dzieje bardzo często, domy za przykładem ludzi też umierają.

    Adam Czesław Dobroński

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.