Na realizację marzeń nigdy nie jest za późno. Jeśli bardzo się czegoś pragnie, o czymś się marzy, trzeba próbować to realizować. Wiek nie jest żadną granicą - tak uważa dr Irena Głowińska, nefrolog, diabetolog, transplantolog, kierownik Stacji Dializ w USK oraz wicemistrz w karate.
Dr Irena Głowińska z okazji 50. urodzin postanowiła wystartować w turnieju towarzyszącym Mistrzostw Świata Karate Kyokushin. Po trzech latach uprawiania tej dyscypliny, intensywnych przygotowań do zawodów, zdobyła srebrny medal International Friendships Krate Chapionships I.K.O.K.N 2024 w Osace (w wadze do 53 kg).
Katarzyn Malinowska-Olczyk: Irenko, skąd w Twoim życiu wzięło się karate?
Dr Irena Głowińska: - Karate zawsze było moim marzeniem. Pierwszy kontakt z tą dyscypliną to bardzo wczesna podstawówka. Potem była długa przerwa. Nauka, praca, dzieci, szereg obowiązków. Trzy lata temu, kiedy pojawiło się trochę wolnego czasu, więc postanowiłam, że po prostu spróbuję. Zadzwoniłam do klubu karate – Sport Club Karate Białystok, do którego kontakt znalazłam na Facebooku.
Czyli nawet nie z polecenia?
- Nie. Weszłam na FB, zaczęłam szukać klubu karate. Trafiłam na Shihana Piotra Sawickiego. Przeczytałam jego historię, zaciekawił mnie jako człowiek. To jedyny nie-Japończyk, który jako nikomu nieznany zawodnik przyjechał do Tokio w 1997 roku, aby w niepowtarzalnym stylu zdobyć Mistrzostwo Świata w karate Kyokushin. To legenda świata karate, ciesząca się wielkim szacunkiem w Japonii.
I poszłaś na pierwsze zajęcia…
- Przez pierwszy rok myślałam, że nigdy nie nauczę się prawidłowo robić nawet rozgrzewki. Jednak profesjonalizm, merytoryka i cierpliwość Shihana Sawickiego sprawiają, że rozumiesz, z czego wynika każdy ruch, każdy cios, każdy obrót i kopnięcie. Szybko jasnym staje się dlaczego garda jest najważniejsza, a balans ciałem uniesionym na przodostopiu umożliwia zwinne, skuteczne ciosy. Ciężki efektywny trening sprawia, że człowiek wychodzi pełen pozytywnej energii.
Karate Kyokushin to nie tylko pełnokontaktowa szuka walki, to dyscyplina ogólnorozwojowa, zapewniająca poprawę mobilności, koncentracji, zwinności, rozciągnięcia, stabilizacji, ale także ucząca cierpliwości, spokoju i harmonii. Ten pierwszy rok treningów, przez który musiałam przebrnąć, to tak naprawdę długie przygotowanie do rozpoczęcia treningów właściwego karate. Dzięki temu jednak pierwszy, silny cios, który otrzymałam w spięty, wytrenowany brzuch był po prostu do zniesienia. Musiałam się chwilę zastanowić, jakie wiążę z tym emocje, bo nigdy wcześniej nikt mnie nie uderzył. To dziwne uczucie, ale konstruktywne. Wiedziałam, że mnie to nie boli i że się tego nie boję, że jestem w stanie przyjąć cios, a to tylko kwestia czasu, liczby powtórzeń i doświadczenia, żeby jak najwięcej ich zadać, a jak najmniej przyjąć. Uważność, koncentracja i pewność siebie to elementy sztuk walki, których tak bardzo wielu z nas brakuje, szczególnie młodym ludziom rozproszonym w pędzie scyfryzowanego współczesnego życia.
Rozumiem, że pierwszy rok to była nauka podstaw. Kiedy pojawił się pomysł, by wziąć udział w turnieju towarzyszącym Mistrzostwom Świata?
- Po drugim roku treningów pojawiła się możliwość wyjazdu do Japonii. Zobaczyłam wówczas, jak to wszystko wygląda od środka i zapytałam Shihana Sawickiego czy jest szansa, żebym w ciągu roku przygotowała się i wystartowała w turnieju w Japonii. Chciałam podarować sobie taki prezent na pięćdziesiątkę. Odpowiedź była krótka: do roboty. To był rok bardzo ciężkiej pracy. Współpracowałam wówczas z Shihanem Sawickim, ale także bardzo wymagającym światowej klasy ekspertem treningów wytrzymałościowych, trenerem kadry olimpijskiej polskich judoczek Jarosławem Mroczko oraz z Magdą Malinowską, doskonałą psycholog sportową. Ta trójka ekspertów pomogła mi spełnić marzenie.
Jak dało się pogodzić pracę w stacji dializ, poradni, bycie mamą dwójki dzieci, żoną lekarza z przygotowaniem do mistrzostw?
- Treningi odbywały się dwa razy dziennie. Rano był trening główny, po południu sparingi z innymi zawodnikami. Było to konieczne, by nauczyć się bycia jednocześnie atakującym i atakowanym. A z tyłu głowy lekki niepokój, by nie doznać kontuzji przed startem. Najważniejsze było znalezienie złotego środka. Im ciężej pracowałam, tym bardziej zależało mi na dobrym starcie.
I jak wyglądały walki podczas mistrzostw?
- Najważniejsza była walka finałowa. Moją przeciwniczką była 19-letnia Japonka. Walka trwała dwie minuty, po czym sędzia ogłosił kolejne dwie minuty dogrywki. Te cztery minuty wydają się być tak krótkim czasem, ale zapewniam, że to ogromne wyzwanie fizyczne, strategiczne i psychiczne. Dwa głosy sędziów rozłożyły się równomiernie. Zadecydował trzeci sędzia. Walkę przegrałam, ale w dobrym stylu.
Przegrałaś o włos.
- Tak, chociaż było mi bardzo przykro, bo każdy chce wygrywać. Najważniejsze było to, że praca którą wykonałam przełożyła się na dobrą walkę. Mimo tego, że ja miałam 50 lat, a ona 19, po prostu stanęłam i zrobiłam to. To mój ogromny sukces, który zawdzięczam determinacji, dyscyplinie i ciężkiej pracy przy pełnym wsparciu i zaangażowaniu moich trenerów.
Czyli jest satysfakcja…
- Największą satysfakcję daje mi świadomość, że jestem inspiracją dla moich dzieci i ich przyjaciół. Teraz mam swój fanklub wśród młodzieży, 16-18 latków. Mama. Karate. Treningi. Fight. Dwoje moich dzieci wkręciło się w treningi z Shihanem Sawickim i jestem z nich dumna.
A Japonia - zrobiła wrażenie?
- Japonia jest pięknym krajem, bardzo uporządkowanym, czystym, spokojnym, z piękną przyrodą, ciekawą kulturą i tradycją, bardzo gościnnym. Człowiek czuje się tam bardzo bezpiecznie.
Coś Cię zaskoczyło? Np. to, że Japończycy nie mówią po angielsku?
- Tak, to było zaskakujące, nie wierzyłam opowieściom znajomych. Jak to, w Japonii nie można porozumieć się po angielsku? No raczej nie można. Tablety, komórki, translatory służą jako środki komunikacji. Myślę, że wpływa na to wiele czynników, bo przecież wszyscy w szkołach uczą się języka angielskiego. Brak praktyki i zaufania do własnych umiejętności językowych, a także presja społeczna, że jeśli ktoś ma mówić po angielsku to musi to robić perfekcyjnie sprawia, że ludzie się bardzo blokują i wolą pokazać tłumaczenie na komórce. Japonia to kraj wyspiarski, przez długie lata trwający w izolacjonizmie. Pomimo współczesnej otwartości na świat, wciąż istnieje przeświadczenie o odmienności i samowystarczalności. Mam wrażenie, że karate jest tego najlepszym przykładem. Będąc w Japonii udało mi się zobaczyć jej zupełnie nieturystyczne oblicze. Japonię codzienną, normalną, żyjącą tu i teraz, dzień po dniu, z zawodnikami, kulturą i tradycją karate. To jest niesamowite.
Kyokushin - czym charakteryzuje się ten styl karate?
- Kyokushin – Kyoku - ostateczna, Shin - prawda; to pełnokontaktowa sztuka walki koncentrująca się na ciągłym doskonaleniu fizycznym, jak i rozwoju charakteru. Kluczowe są takie wartości jak wytrwałość, pokora, szacunek i samodyscyplina. W przeciwieństwie do innych stylów, duży nacisk kładzie się na moc i skuteczność ciosów.
Widziałam relację z tych mistrzostw. Tam jest rzeczywiście ostra walka.
- Walki w kategorii Open są zawsze widowiskowe. To ostra walka bez żadnych zabezpieczeń, wg. określonych zasad. My jako początkujący zawodnicy walczyliśmy w ochraniaczach na głowę i golenie.
To co dalej? Mistrzostwa Open?
- Nie, na Open się nie wybieram. Aktualnie przede mną inny duży projekt sportowy, do którego intensywnie się przygotowuję. Zobaczymy.
Ale karate nie zostawiasz?
- Karate trenuję nadal. To duży wysiłek fizyczny, pełna koncentracja i ciągła praca nad swoimi niedoskonałościami. Oprócz karate, biegam i strzelam sportowo. Za miesiąc mam egzamin na pozwolenie na broń. A w przyszłym roku duży projekt biegowy. Wiem, że to kwestia systematycznej, ciężkiej pracy, dobrego planu treningowego i porządku w głowie. Właśnie po to są potrzebni tacy wybitni trenerzy, z którymi mam niebywałą przyjemność i możliwość współpracować.
Tyle pasji, które pochłaniają czas. Jak te wszystkie elementy, te puzzle udaje Ci się ułożyć i znaleźć na wszystko czas?
- W moim przypadku sport daje pełen reset psychiczny. To taka forma odreagowania po całym dniu ogromnej liczby zadań. Nie ma znaczenia, czy trenujesz karate, biegasz czy pływasz. Musisz mieć odskocznię fizyczną, żeby naładować swoje baterie na kolejny dzień. Znajdź swoją dyscyplinę i po prostu zacznij to robić. Każda droga na szczyt jest pod górę. Inaczej się nie da. Każdego ranka pod koniec treningu zakładam rękawice i robię dwie minuty na worku treningowym. To mi daje ogromną moc i siłę na resztę dnia. Umysł pracuje spokojniej, jestem bardziej skoncentrowana, wyrozumiała i gotowa na kolejne wyzwania. Uważam, że w życiu każdego przychodzi moment, kiedy trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co chcesz robić, o czym marzysz. I po prostu to realizować, krok po kroku. Niczego nie odkładać na później, nie szukać wymówek.
Powiedz mi, czy twoi pacjenci wiedzą o tej pasji? Jak reagują?
- Tak, moi pacjenci wiedzą o moich treningach i zawodach. Bardzo mi kibicują. Wspierali i dopingowali kiedy jechałam na mistrzostwa. Po powrocie były gratulacje, smsy i miłe niespodzianki. To właśnie moi pacjenci zainspirowali mnie do przygotowania dużej kampanii społecznej „Zdrowo i sportowo”. Chciałabym zaprosić do współpracy moich trenerów i zachęcić zarówno osoby młode, jak i seniorów, pacjentów przewlekle dializowanych i po transplantacjach narządów do aktywności fizycznej i zdrowego stylu życia. Gros moich pacjentów to nie tylko ci z chorobami nerek, ale także z cukrzycą i chorobą otyłościową. Większość z nich powtarza, że nie może się ruszyć, że tak ciężko jest wstać. Uważam, że skoro mi się udało w takiej dyscyplinie, jak karate w wieku 50 lat zrobić pierwszy krok, to znaczy, że zabawę ze sportem może zacząć każdy w każdym wieku. Trzeba zrozumieć po co to robimy, a pierwsze widoczne efekty tego wysiłku zachęcą do dalszej pracy. Najważniejszy jest pierwszy krok. Mając pełną świadomość ograniczeń fizycznych pacjentów z wielochorobowością, zapraszam do współpracy z moimi trenami. Są to ludzie wyrozumiali i uważni, z indywidualnym podejściem do podopiecznych. Każdy pacjent znajdzie coś dla siebie. I o to chodzi. Liczę na współpracę wielkich koncernów farmaceutycznych, bo zdrowy pacjent to nie tylko lekarstwa.
Prof. Ida Kinalska po 50-tce nauczyła się jeździć na nartach. Ty w 50 lat pojechałaś na mistrzostwa świata karate. Jak się czegoś bardzo chce, no to nie ma granic.
- Dokładnie, nie ma granic, nie ma wstydu, że nie wypada. Po prostu trzeba to zrobić. Sukces gwarantowany niezależnie od wyniku.
Czy coś z tego karate przydaje Ci się w pracy lekarza?
- Tak, wiele elementów jest do wykorzystania. Kyokushin to nie tylko sztuka walki, to filozofia życia, która zakłada ciągły rozwój i doskonalenie samego siebie, a jednocześnie uwrażliwia na drugiego człowieka. Uczy wytrwałości, pokory, szacunku i samodyscypliny tak nieodzownych w codziennej pracy lekarza. Nauka koncentracji i spokoju, precyzja ruchów i działanie z zaskoczenia. To wszystko znajduje odzwierciedlenie w moim codziennym życiu. Gorąco polecam, nie tylko samo karate, ale ruch w każdej postaci. Pamiętajmy, że motywacją do sportu powinna być nie tylko smukła sylwetka, ale przede wszystkim zdrowe i długie życie.
Rozmawiała Katarzyn Malinowska-Olczyk